Wieczorami na brukowane uliczki starego Rouen przychodzi znad Sekwany niebieska mgła.
Znikają wieże kościołów i strychy kolorowych kamieniczek, dostrzegalny świat kończy się na wysokości pierwszego piętra i za najbliższym zakrętem. Czasami ma się wtedy wrażenie, że Miasto zaczyna żyć. Uliczki zmieniają położenie względem siebie, bo przecież zawsze dochodziło się tędy do wieży Joanny d'Arc, a tu nagle znajdujemy się na Starym Rynku. Tych wielkich niebieskich drzwi zamkniętych na zardzewiałą kłódkę też nigdy przedtem tutaj nie było. I ta pani w kapeluszu, jakby zabłądziła tu prosto z dziewiętnastowiecznego Londynu albo z przedwojennego Krakowa, aż ma się ochotę za nią pójść. Podobno mgła mąci ludziom w głowach gorzej niż absynt i gdy opanuje Miasto, lepiej nie zapuszczać się nad Sekwanę, czy w okolice Aitre Saint Maclou, bo kto wie, dokąd naprawdę byśmy doszli?
Żeliwne latarenki nieśmiało sączą żółte światło, wilgotny bruk lśni jak brzuch karpia. W oddali słychać stukot kopyt. Zaczarowana dorożka? Zaczarowany dorożkarz? Zaczarowany koń?
Bardzo klimatyczny blog. Będę zaglądać :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Fio :)
Dziękuję i zapraszam.
OdpowiedzUsuń