czwartek, 26 lutego 2009

Paris: Montmartre


Kiedy byłam pierwszy raz w Paryżu, miałam dobrego przewodnika i o nic nie musiałam się martwić. To on rozkładał mapę, decydował którą linią metra pojechać, tu się musimy przesiąść na RER B, druga w lewo, trzecia w prawo, no i proszę, muzeum Picassa, zwiedzamy. Wystarczyło tylko iść za nim i nie zgubić z oczu czerwonej koszulki, aby zawsze znaleźć odpowiednie wyjście z labiryntu ulic i uliczek. Nic nie trzeba było rozumieć, wystarczyło wczuć się w kolory i zapachy miasta. Paryż był wtedy jak tajemniczy wzór na egzotycznej tkaninie, wielwymiarowy, niepojęty, pulsujący podskórnym rytmem korytarzy metra.

A potem nadszedł czas, kiedy to sama musiałam zmierzyć się z molochem, przewracać przetarte na zgięciach mapy we wszystkie strony, analizować plany, znaleźć punkty odniesienia. Oswojony Paryż ułożył mi się grzecznie po obu brzegach Sekwany, wynurzyły się wyspy, budynki odnalazły swoje miejsce i przestały się przemieszczać, wagoniki metra zaczęły jeździć ze stacji A do stacji B. Miasto stało się płaskie, zrozumiałe i zupełnie logiczne, ulice zostały nazwane, dzielnice ponumerowane.

I tylko kiedy stromymi schodkami docieram zasapana na malutki placyk przed bazyliką Sacre Coeur, za każdym razem zaczynanam wątpić, czy w ogóle można to miasto objąć rozumem. Niby wiem, że ten budynek, co przypomina grecką świątynię to Opera i że ta złota kopuła to kaplica w szpitalu Inwalidów, ale co to za wieża po lewej? A te wszystkie bulwary, kamienice, place ciągnące się aż za horyzont? Paryż ciągle się wymyka racjonalnemu poznaniu, zaskakuje, zadziwia, czasem przeraża swoim ogromem - jak zasupłane w podświadomości wspomnienia.

2 komentarze :

  1. Paryż odwiedziłam minionego lata.Miasto- mityczne dla mnie- miasto legenda, oszołomiło mnie są wielkością, wielością ludzi o różnych niż europejska kolorze skóry, zdziwiła mnie wyniosłość paryżan wobec których starałam się być miła.Wydali mi się nieprzystępni, choć zagadywałam w ich języku.Jednak największe wrażenie zrobił na mnie widok Paryża z góry,z Eiffela, Tour Montparnasse, Łuku Triumfalnego.Cudo! I chociaż lubię kolory to teraz uważam, że jednolity, szary kolor kamienic, który utkwił mi we wspomnieniach i na zdjęciach, to jest to.Teraz rażą mnie kolorowe kamienice w centrum mojego miasta.Nie ma w n ich tego czegoś, co jest tam- w stolicy świata kultury.Bajeczne wydają mi się też mansardowe mieszkania z widokiem na dachy Paryża...Chciałabym w takim pomieszkać!
    Myślę, że jeszcze tam wrócę, może już bardziej oswojona i przygotowana.Ale faktycznie dobry przewodnik to też szczęście!

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Fila!

    Nie wiem, czy w ogóle Paryż da się oswoić... dzielnicę po dzielnicy może i tak, ale żeby nieomylnie wiedzieć która ulica dokąd prowadzi, zacząć spotykać przypadkiem znajomych, zgubić wszystkie mapy, plany metra i GPSy i nie panikować, to trzeba się chyba w Paryżu urodzić i przemieszkać tam całe wieki. Tak sobie myślę, żę chyba ta właśnie niepojmowalność Paryża jest jego najsilniejszym magnesem, zawsze chce się tam wracać, bo to miasto jest jak studnia bez dna, pełna znaczeń, miejsc, atmosfer. To trochę tak, jak z książkami, których nie można do końca zrozumieć: Gra w klasy, Ulysses, proza Borgesa, seminaria Lacana. Ma się wrażenie, że kryje się w nich jakaś niemalże mistyczna prawda, że trzeba jej szukać, drążyć, dlatego właśnie się do nich wraca, żeby spróbować zrozumieć, dlatego właśnie Paryż nie przestaje fascynować.

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń