Theresa i Joe pobrali się dwadzieścia pięć lat temu, mają czwórkę dzieci i mały biały domek, hodują krowy i psy myśliwskie gdzieś w Kansas. We wrześniu zafundowali sobie podróż życia: tydzień we Francji. Przez trzy dni byłam ich osobistym przewodnikiem po mojej ukochanej Normandii.
Joe: W całej Francji jest ruch prawostronny, czy tylko tu u was, w Normandii?
Ja: W całej Francji.
Joe: No ale to chyba od niedawna?
Ja: Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że od zawsze.
Joe (całkiem poważnie): No popatrz, Theresa, a na wszystkich filmach o Europie jest lewostronny.
Wysiadamy z samochodu.
Ja: Joe, weź może jakiś sweter, zapowiadają, że będzie dziś zimny wiatr i nie więcej, niż 12 stopni.
Joe: A ile to jest w Fahrenheitach?
Ja (zadowolona, że będę mogła zrobić pożytek z moich nowiutkich rozmówek): Momencik, już przeliczam.
Rozmówki: Stopnie Fahrenheita to jedna z jednostek pomiaru temperatury stosowana w niektórych krajach anglosaskich. Skalę w 1715 zaproponował Daniel Gabriel Fahrenheit. Na punkt zerowy skali wyznaczył on najniższą temperaturę zimy 1708/1709 zanotowaną w Gdańsku (jego rodzinnym mieście). 100° miało być jego własną temperaturą. Niestety na skutek błędów (miał wtedy stan podgorączkowy) skala się "przesunęła" i 100° F oznaczało 37,8° C. Stopnie Celsjusza na Fahrenheita przelicza się wegług wzoru: T(Fahrenheit)=32+5/9*T(Celsjusz)
Ja (z rezygnacją): Joe, naprawdę będzie ci zimno z krótkim rękawkiem.
Joe: Nie martw się, nic mi nie będzie, nie jest mi zimno.
Theresa: Mówiłam mu, żeby spakował coś z długim rękawem, ale się uparł, że w Europie jest morski klimat i że na pewno będzie ciepło. No i zabrał tylko dwie koszulki z krótkim rękawem. Całe szczęście, że mu wyperswadowałam szorty.
Joe: Popatrz, Theresa, te wszystkie domy są zbudowane z kamienia! Skąd oni wzięli tyle kamienia?
Śniadanie w kawiarence na Vieux Marche w Rouen: francuskie maślane rogaliki, bułeczki z czekoladą, świeża bagietka, miód, konfitury. Przychodzi kelnerka.
Kelnerka: Czego się państo napiją? Kawa, kawa z mlekiem, gorąca czekolada, mamy też duży wybór herbat...
Joe i Theresa (po dłuższej naradzie): A moglibyśmy poprosić o colę?
Kelnerka (ze zrozumieniem): Oczywiście.
Joe (wyjaśniająco): Nie przepadamy za ciepłymi napojami.
Ja: Ten kościół to katedra, siedziba biskupa, wybudowano ją na przełomie XII i XIII wieku.
Theresa: Wow, niewiarygodne!
Joe: Skąd oni wzięli tyle kamienia?
Theresa: A co to za budynek?
Ja: Muzeum sztuk pięknych.
Theresa: Z którego wieku?
Ja: Myślę, że jakiś XIX.
Theresa: Wow! Niesamowite!
Theresa: Mówiłaś, że jesteś Polką. Polska to też Europa?
Ja: No tak. (Z dumą:) W 2004 roku wstąpiliśmy nawet do Unii Europejskiej. (Rozpędzam się:) Było to dla nas bardzo ważne, bo wcześniej należeliśmy do bloku państw komunistycznych z USSR na czele i wstąpienie do Unii było uznaniem Polski jako kraju demokratycznego i kapitalistycznego, niezależnego od Rosji.
Joe (całkiem poważnie): A kiedy Rosja wstąpi do Unii Europejskiej?
Joe: Jakiej muzyki słuchasz?
Ja (bez wdawania się w szczegóły): Lubię jazz, starą piosenkę francuską, flamenco, klasykę - tylko bez Mozarta...
Theresa: A country lubisz?
Ja: Nie za bardzo... (starając się wybrnąć z sytuacji:) Nie za bardzo znam country.
Joe: No ale jaki jest najsłynniejszy francuski piosenkarz country?
Ja (nieśmiało): Wydaje mi się, że Francuzi nie śpiewają country.
Joe: To do czego wy tańczycie?
Joe: Ile ten wasz samochód przejeżdża na jednym galonie?
Ja: He?
Theresa: No ile spala...
Ja: A, jakieś 4,5 litra na sto kilometrów.
Joe: He?
Theresa: Możesz nam to przeliczyć? Bo u nas, żeby powiedzieć ile samochód spala, mówimy ile mil przejedzie na jednym galonie paliwa.
Ja (z lekką irytacją): A u nas mówimy ile litrów spala na sto kilometrów.
Joe: Bez sensu, to skąd wiecie ile jeszcze możecie przejechać na paliwie, które macie w baku?
Ja (łagodzący uśmiech): Tak się już przyzwyczailiśmy.
Joe: No ale możesz to nam przeliczyć? No ile ten wasz samochód przejeżdża na jednym galonie?
Ja (wygrzebuję z torebki notes, ołówek, rozmówki z tabelami przeliczników miar i wag i włączam w komórce kalkulator): Już, momencik...
Całkiem przyzwoita restauracja: białe obrusy, wypolerowane sztućce, dwa kieliszki na osobę, czerwone, lniane serwetki, świece, kelner z muszką. Wyzwanie pod tytułem ''Tłumaczymy menu''.
Ja: Małże w sosie śmietanowym, kaczka z żurawinami, filet z łososia w sosie cytrynowym, stek z przysmażaną na maśle szalotką, tatar z kaparami, spaghetti z krewetkami... do tego do wyboru frytki, ryż, pieczone ziemniaki lub podsmażane warzywa. (Uff)
Kelner (z notesikiem w ręce): Dla państwa?
Ja: Poproszę kaczkę z pieczonymi ziemniakami.
Joe: A ja frytki.
Ja: No ale jakie mięso bierzecie?
Joe: Same frytki. Z keczupem, jak mają.
Theresa (żeby mieć to już z głowy): Dla mnie to samo.
Kelner: A co do picia?
Ja (bez pytania i zbędnych tłumaczeń): Dla mnie woda gazowana, dla państwa cola.
Joe: Naprawdę nigdy nie jesz w McDonaldzie?
Ja: Bardzo rzadko, nie pamiętam nawet kiedy byłam w jakimś McDonaldzie ostatnim razem.
Joe: Nie smakuje ci tam jedzenie?
Ja: Wolę sobie sama coś ugotować, jak mam czas, albo zjeść w restauracji jakieś tanie menu, czasem nawet uda się taniej, niż w McDonaldzie. Najbardziej przeszkadzają mi plastikowe sztućce i papierowe kubki.
Joe: Aha, no ale byłaś kiedyś w McDonaldzie?
Ja: Byłam.
Joe: I nie podobało ci się?
Ja (dyplomatycznie): ... O, widzicie ten duży złoty zegar? Nazywa się Gros Horloge, to duma Rouen...
Sklepik z pocztówkami i pamiątkami.
Theresa (konspiracyjny szept): Co oznaczją te cyfry na półkach?
Ja: Te cyfry? To są ceny.
Theresa: No ale co to znaczy 2,50?
Ja: No to znaczy, że ta pocztówka kosztuje dwa i pół Euro.
Theresa: Aha, 50 to jest pół?
Ja (coraz mniej rozumiejąc): No tak.
Theresa: A ile to jest jedna czwarta Euro?
Ja: To będzie 25 centów, ale nie musisz tego przeliczać, 25 centów to po prostu 25 centów.
Theresa: Aha. A ile podatku trzeba do tego doliczyć?
Ja: Jakiego podatku?
Theresa: No wiesz, tu jest napisana taka cena, ale potem trzeba w kasie zapłacić więcej, bo jest jeszcze podatek, no i czasem obsługa.
Ja: Spokojnie, tutaj w kasie wystarczy zapłacić tę cenę, co jest napisana. Ta pocztówka kosztuje dwa i pół Euro. Nawiasem mówiąc, jest trochę droga.
Theresa: Joe, wyślemy te widokówki do dzieci? Trochę drogie, ale bardzo mi się podobają.
Joe: A co to znaczy 2,50?
Oglądając filmy o USA można by pomyśleć, że jest tam tak, jak u nas, i że ludzie są tacy sami: w końcu należymy do tego samego kręgu kulturowego, mamy wspólną historię, wartości, ideały... Nigdy nawet nie przypuszczałam, że to aż taka egzotyka. I pewnie gdyby mi przyszło przeżyć w jakimś Wichita czy innym Cleveland, to ciężko by mi było zjeść na śniadanie frytki, przeliczać bez przerwy wszystkie jednostki i zapłacić za dania w restauracji więcej, niż to, co jest napisane w menu.
Theresę i Joego bardzo polubiłam, regularnie otrzymuję od nich maile z innej planety, w których opisują mi, jak to wylęgły się im żółwie w ogrodzie i że znaleźli dziko rosnące orzechy pekan.
Zgadzam sie, USA to zupelnie inny Swiat!
OdpowiedzUsuńPo wakacjach w Teksasie, lepiej zrozumialam Amerykanow, ktorzy tu przyjda zachowujac sie "nie normalnie". mam nadzieje, ze rozumiesz pomysl.
Ale szczerze mowiac, brakuje mi twojej cierpliwosci.
Wypisz wymaluj Ameryka w Europie.
OdpowiedzUsuńTeraz odwroć sytuację i pomysl przez co przechodziłem przez pierwszych kilka miesięcy tutaj - wariatkowo!!!
PS. Uwielbiam Twój blog
Dzięki M :) Zawsze jest trudno na początku oswoić nową kulturę, ale jak się tylko jest otwartym na nowe doświadczenia i stara się nie oceniać wszystkiego własną miarą, to takie doświadczenia są bardzo wzbogacające. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńPS. Odblokuj swój profil :)
Położyły mnie te zacytowane rozmowy na łopatki. Od dawna wiedziałam, że Amerykanie mają problem z tym gdzie jest Polska, ale nie sądziłam, że ich problemy z jednostkami są tak zaawansowane :D
OdpowiedzUsuńWpadłam tu przypadkiem, ale na wzgląd iż w większości opisywanych przez Ciebie miejsc byłam, zaraz się zagłębię i wszystko przeczytam :)