piątek, 27 lutego 2009

Paris: Bezpowrotna fikcja



Przed bazyliką Sacre Coeur na Montmartrze o każdej porze dnia i roku kłębi się tłum turystów, pary zastygają w upozowanych uściskach, pstrykają aparaty fotograficzne, w końcu każdy chce mieć zdjęcie pod tytułem ''ja i Paryż w tle''. Niewysoki pan w smokingu siedzi na rzeźbionym krzesełku i gra na harfie przeboje Beatlesów, kilku gapiów przytupuje do rytmu. Niemieckie nastolatki w za ciasnych dżinsach rozsiadły się na środku schodów blokując przejście oburzonym paniom z włoskiej pielgrzymki. Kilka kroków dalej dziewczyna z kolorowymi dredami uderza rytmicznie w coś przypominającego odwróconą miedzianą miskę z regularnymi wgłębieniami. Na pytanie o co chodzi odpowiada, że to tradycyjny instrument, który przywiozła z Chin, wydaje dźwięk podobny do ksylofonu. Grupa Chińczyków wyciąga z plecaków telefony z aparatami fotograficznymi, aparaty fotograficzne z telefonami oraz inne dziwne urządzonka, o których istnieniu Europa dowie się za kilka lat. Ulicą maszeruje prawdziwy nowoorleański big band: bęben, banjo, saksofon i wielka biała tuba, solista śpiewa, że ktoś mu ukradł dziewczynę. Stukot obcasów, śmiechy, nawoływania.

Wśród tego ogólnego rozgardiaszu na drewnianym cokoliku stoi biały mim. Nie śmieje się, nie błaznuje, otacza go cisza. Jest jak niemy starotestamentowy prorok, posłaniec z innego świata. Turyści obchodzą go szerokim łukiem, jego spojrzenie przeszywa na wskroś, mrozi plecy. Przed nim oparta o schody tekturowa tabliczka głosi: I love one way fiction.

1 komentarz :

  1. dobre dobre, w koncu jakis refleksyjny wpis. pozdrawiam!
    ps. wlasnie sie tam wybieram zobaczyc co sie ciekawego dzieje. pod scoeur znaczy sie

    OdpowiedzUsuń