środa, 14 stycznia 2009

Mont Saint Vincent: koncert

Kiedy już w końcu uda ci się dotrzeć stromą krętą drogą prowadzącą przez oszroniony las do Mont Saint Vincent, zaparkuj pod domem starców. Resztę drogi musisz odbyć pieszo, w XII wieku nie przewidziano, że kiedyś ludzie będą się poruszać prawie wyłącznie samochodami. Skręć w brukowaną uliczkę w lewo i idź w stronę kościoła, ponad dachami zobaczysz jego romańską ciężką bryłę. Po prawej stronie miniesz zamkniętą od kilku lat kawiarnię i piekarnię, w której, jeśli będziesz mieć odrobinę szczęścia, uśmiechnięta żona piekarza sprzeda ci ciepłe francuskie rogaliki. Za piekarnią skręć w lewo i idź wzdłuż kamiennego muru okalającego ogród. Pod bezlistną jabłonią będzie na ciebie czekać kot o kolorze mlecznej czekolady z całkiem czarnym pyszczkiem, ogonem i łapami. To właśnie on zaprowadzi cię na koncert.

Nie będzie miejsc siedzących, biletów ani sceny. Przydadzą ci się rękawiczki i wełniany beret, nie licz na ogrzewanie. Na pewno zdziwi cię, że potężny dźwięk kościelnych organów dochodzi z tego malutkiego domku o niebieskich okiennicach, a organista jest staruszką. I że w dodatku czyta nuty przy świetle świec.

W programie stare pieśni bożonarodzeniowe i dwie fugi Bacha.

Nie będzie braw, tylko wzruszenie zmieszane z zażenowaniem: podglądałeś sacrum przez okno.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz