Dla kogoś, kto wychował się na filmach kończących się dostojnym stwierdzeniem ''czytał Lucjan Szołajski'', oglądanie francuskiej telewizji jest dość traumatycznym przeżyciem. Wszystkie, dokładnie WSZYSTKIE filmy są dubbingowane: Brad Pitt buczy basem z nieskazitelnym paryskim akcentem, Angelina Jolie piszczy jak przekupka na porannym marche i nawet chińczycy mówią pięknie po francusku. Francuzi zgodnie twierdzą, że to, że praktycznie nie znają nawet autentycznego głosu aktorów, zupełnie im nie przeszkadza, a na zarzut, że przecież co najmniej połowa gry aktorskiej odbywa się na poziomie intonacji, odpowiadają, że aktorzy, którzy dubbingują są wyśmienici, czasami nawet lepsi od oryginału. Kto kiedykolwiek próbował rozmawiać z Francuzami o szkodliwości dubbingu dla artystycznej jakości filmów, wie dokładnie, o czym mówię. W dodatku głos dubbingujący danego aktora we wszystkich filmach jest ten sam - żyje więc gdzieś sobie człowiek, który jest głosem Clinta Eastwooda czy Kate Winslet, tym jedynym i prawdziwym, zakorzenionym w zbiorowej francuskiej świadomości.
Można by pomyśleć, że dla obolałego od podstawionych głosów polskiego ucha, zbawieniem może być oglądanie filmów w kinie, że poważne filmy dla poważnych ludzi będą miały napisy, za którymi będzie można dosłyszeć oryginalne westchnienia, posłuchać jak mówi Nora Jones w My Blueberry Nights, że naziści będą mówić po niemiecku. Nic z tego! W programie przeciętnego kina na prowincji (czyli wszędzie poza Paryżem) przy tytułach wszystkich filmów tkwią złowrogie literki: VF - version francaise. Na filmy w VO (version originale) statystyczny Francuz z zasady nie chodzi i można je znaleźć jedynie w malutkich kinach autorskich. I trzeba się solidnie naszukać.
No więc kiedy w ostatnią niedzielę byliśmy w Paryżu, poszliśmy do kina Arlequin na film Luther w VO. Niszowy seans o 11:30, na sali sami studenci w ponaciąganych swetrach i emerytowani intelektualiści przecierający okulary. Zanim zgasły światła w rzędzie za nami toczy się taka oto rozmowa:
- O , dzień dobry, witam panią! (cmok cmok)
- Dzień dobry, co słychać?
- Skąd ja panią znam? Pani pracuje w banku?
- Nie, w bibliotece...
- A, tak, faktycznie. Zna pani niemiecki?
- Nie, a dlaczego pani pyta?
- Bo to jest film w VO!
- Mam nadzieję, że nadążę czytać napisy.
- Ja się właśnie uczę niemieckiego, mój syn się będzie żenił z Niemką.
- Naprawdę?
- W czerwcu, już wszystko jest zaplanowane: ślub cywilny we Francji, kościelny w Niemczech. Nie wiem, jak my tam wszyscy na to wesele dojedziemy, to osiemnaście godzin drogi pociągiem. I w dodatku przesiadka w Berlinie!
- Nie chcieliście we Francji wesela organizować?
- Toż im to cały czas powtarzam! Ale się uparli, że w Niemczech. Jej to dobrze, bo ma małą rodzinę: jedna siostra, w dodatku panna, no i matka, bo ojciec nie żyje. A u nas, jak się nawet ograniczymy tylko do najbliższej rodziny, to wypada zaprosić ze 150 osób.
- No to faktycznie ciężka sprawa.
- No i ta moja synowa pochodzi ze wschodnich Niemiec, tak jak Luther, mam nadzieję, że ten film pomoże mi lepiej poznać tę kulturę. Wie pani, tam u nich w rodzinie to nikt się francuskiego w szkole nie uczył, tylko wszyscy rosyjskiego. No i ona serów nie lubi, tylko by cały czas chleb z kiełbasą jadła...
- Ma pani rację, to zupełnie inny świat, inna kuchnia, inni ludzie... Chociaż Niemcy to jeszcze nie tak daleko od nas. Gorzej, gdyby to jakaś Słowianka była.
- Ma pani rację, zdecydowanie gorzej.
A Słowianka siedzi, słucha, uśmiecha się pod nosem i miałaby ochotę strzelić jakąś celną ripostę, ale się powstrzymuje. Pojedzie pani do tych wschodnich Niemiec i sama zobaczy, że świat nie kończy się za francuską granicą, i że w sumie byłe NRD to też Europa. Postkomunistyczna, ale jednak.
Ku zdumieniu wszystkich, film był po angielsku. Nawet sam Martin Luther w Wittenberdze nie powiedział ani słowa po niemiecku. Miło było po skończonym seansie wyjść na wiosenne ulice i po prostu cieszyć się słońcem srebrzącym kopuły Sacre Coeur. Gdzieś tam na daleeeeekim wschodzie Europy pewnie leżą jeszcze śnieżne zaspy i przemykają chyłkiem polarne niedźwiedzie.
Można by pomyśleć, że dla obolałego od podstawionych głosów polskiego ucha, zbawieniem może być oglądanie filmów w kinie, że poważne filmy dla poważnych ludzi będą miały napisy, za którymi będzie można dosłyszeć oryginalne westchnienia, posłuchać jak mówi Nora Jones w My Blueberry Nights, że naziści będą mówić po niemiecku. Nic z tego! W programie przeciętnego kina na prowincji (czyli wszędzie poza Paryżem) przy tytułach wszystkich filmów tkwią złowrogie literki: VF - version francaise. Na filmy w VO (version originale) statystyczny Francuz z zasady nie chodzi i można je znaleźć jedynie w malutkich kinach autorskich. I trzeba się solidnie naszukać.
No więc kiedy w ostatnią niedzielę byliśmy w Paryżu, poszliśmy do kina Arlequin na film Luther w VO. Niszowy seans o 11:30, na sali sami studenci w ponaciąganych swetrach i emerytowani intelektualiści przecierający okulary. Zanim zgasły światła w rzędzie za nami toczy się taka oto rozmowa:
- O , dzień dobry, witam panią! (cmok cmok)
- Dzień dobry, co słychać?
- Skąd ja panią znam? Pani pracuje w banku?
- Nie, w bibliotece...
- A, tak, faktycznie. Zna pani niemiecki?
- Nie, a dlaczego pani pyta?
- Bo to jest film w VO!
- Mam nadzieję, że nadążę czytać napisy.
- Ja się właśnie uczę niemieckiego, mój syn się będzie żenił z Niemką.
- Naprawdę?
- W czerwcu, już wszystko jest zaplanowane: ślub cywilny we Francji, kościelny w Niemczech. Nie wiem, jak my tam wszyscy na to wesele dojedziemy, to osiemnaście godzin drogi pociągiem. I w dodatku przesiadka w Berlinie!
- Nie chcieliście we Francji wesela organizować?
- Toż im to cały czas powtarzam! Ale się uparli, że w Niemczech. Jej to dobrze, bo ma małą rodzinę: jedna siostra, w dodatku panna, no i matka, bo ojciec nie żyje. A u nas, jak się nawet ograniczymy tylko do najbliższej rodziny, to wypada zaprosić ze 150 osób.
- No to faktycznie ciężka sprawa.
- No i ta moja synowa pochodzi ze wschodnich Niemiec, tak jak Luther, mam nadzieję, że ten film pomoże mi lepiej poznać tę kulturę. Wie pani, tam u nich w rodzinie to nikt się francuskiego w szkole nie uczył, tylko wszyscy rosyjskiego. No i ona serów nie lubi, tylko by cały czas chleb z kiełbasą jadła...
- Ma pani rację, to zupełnie inny świat, inna kuchnia, inni ludzie... Chociaż Niemcy to jeszcze nie tak daleko od nas. Gorzej, gdyby to jakaś Słowianka była.
- Ma pani rację, zdecydowanie gorzej.
A Słowianka siedzi, słucha, uśmiecha się pod nosem i miałaby ochotę strzelić jakąś celną ripostę, ale się powstrzymuje. Pojedzie pani do tych wschodnich Niemiec i sama zobaczy, że świat nie kończy się za francuską granicą, i że w sumie byłe NRD to też Europa. Postkomunistyczna, ale jednak.
Ku zdumieniu wszystkich, film był po angielsku. Nawet sam Martin Luther w Wittenberdze nie powiedział ani słowa po niemiecku. Miło było po skończonym seansie wyjść na wiosenne ulice i po prostu cieszyć się słońcem srebrzącym kopuły Sacre Coeur. Gdzieś tam na daleeeeekim wschodzie Europy pewnie leżą jeszcze śnieżne zaspy i przemykają chyłkiem polarne niedźwiedzie.
Hehe:) To zarazem śmieszne i smutne jakie wyobrażenie o Europie Środkowo-Wschodniej mają ludzie mieszkający na Zachodzie. Piekne zdjęcie!
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Wszyscy poruszamy się w świecie stereotypów, niestety. Na moim blogu pewnie też ich nie brakuje.
OdpowiedzUsuńA jeszcze odnośnie dubbingu. W Italii jest tak samo, nawet w radio jedna aktorka coś reklamuje przedstawiając się jako głos Julii Roberts. Faktycznie połowa aktorstwa widzom ucieka. Bez dubbingu, ale z napisami był za to film ...włoski "Gomorra", bo oni mówią tam głownie trudnym dialektem napolitańskim.
OdpowiedzUsuńBo to tak jest -- w oryginale wcale nie tak często używa się oryginalnego języka :)
OdpowiedzUsuńMiasto z wielkim 'sercem'
OdpowiedzUsuńNie zgadzam sie z wszystkim. W Paryzu (a to dobrze) jest mnostwo filmow w oryginalnej wersji. A jezeli pojdziemy do kina "Art et Essai" (Wszedzie we Francji) nie bedzie filmow po francusku ale w jezyku oryginalnym. W telewizji to inna sprawa.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem intelligencja (Elite) interesuja sie bardziej w wersji oryginalnej a zreszta nie. To nie francuska specjalnosc.
O stereotypach jest duzo do mowienia i u kazdy. Kiedy jade zagranica mam wyjasnic, ze TAK Francuzi moga mowic w innym jezyku niz francuski. A na wsi w Polsce czy w Niemczech nie za duzo polyglotow (czy to polskie??) spotkalam.
Ta dama byla po prostu idiotka. Ale moze po weselu zakocha sie w Niemcy bo to wspanialy kraj!
Problem, droga Elso, tkwi właśnie w tym, że praktycznie tylko w Paryżu filmy są wyświetlane w oryginale. Niestety w promieniu 100 km od miejsca, gdzie mieszkam, nie ma żadnego kina Art et Essai, więc pozostaje mi dubbing.
OdpowiedzUsuńI dla wyjaśnienia: ja naprawdę nie mówię we wszystkich językach, w których oglądam filmy! Jest taki wspaniały wynalazek, który nazywa się napisy (sous-titres)i który pozwala w pełni cieszyć się kinem. Nie miałam najmniejszego zamiaru wytykać Francuzom, że nie mówią w obcych językach, raczej, że nie chce się im czytać. A to trochę inny problem.
A co do pani w kinie, to nie oceniałabym jej tak brutalnie. Wszyscy mamy sporo różnych stereotypów, które wynikają po prostu z niewiedzy. Na szczęście czasem wystarczy tylko wyjść poza własne podwórko, żeby się ich pozbyć. Raz na zawsze.
Pozdrawiam :)
Tak zgadzam sie ze kina "Art et Essai" nie istnieja wszedzie. Sa szczegolnie w duzych miastach a na wsi czy mniejszych miastach nie ma takich kin. "Art et Essai" istnieje gdzie sa intellektualisci, czyli "bobo" a wiekszosc z nich mieszka w duzych miastach.
OdpowiedzUsuńKiedy mowilam o stereotyp francuskich jednojezycznych a troche dla mnie zmeczaca niespodzianke "ah! Jestes Francuzka, a mowie w obcych jezykow". Chodzilo mi o to co spotkalam w obcych krajow, nie o co to mowilas. :)
Pozdrawiam :)
Piękne zdjęcie, zaczynam tęsknić za Sacre Coeur, francuski dubbing jest nie do zniesienia.
OdpowiedzUsuńA ja zyjac we Francji od 28 lat nie lubie polskiego "dubbingu" kiedy zdaza mi sie raz na pare lat pojechac do Polski i ogladac TV. Mysle ze jest to naprawde kwestia przyzwyczajenia, bo w moich mlodych latach tez zupelnie mi ten polski sposob nie przeszkadzal. Moja rodzina: maz, dzieci tez byli bardzo w Polsce tym naszym rodzimym dubbingiem zaskoczeni, zwlaszcza ze we francuskich filmach nie mogli dobrze slyszec podtekstow po francusku....
OdpowiedzUsuńA jesli chodzi o reszte, czyli komentarze pani za toba... to mysle ze tak jest tez niestety wszedzie... niemcy lubia porzadek, polacy sa katolikami, francuzi umieja sie kochac a wlosi podrywac.... a to tylko glupie stereotypy....
PS : jesli chcesz filmy z "sous-titres" to wystarczy miec Canal+ albo Canalsat... i mozesz ogladac bardzo duza ilosc filmow w versji orginalnej...
Niestety tak jak wszadzie jest coraz mniej malych kameralnych kin gdzie mozna sobie ogladac filmy w versji orginalnej..... dlatego ja kocham Canal+...
Pozdrowienia z Sabaudii!!!
to nie zaden anonim to Sawicka02
OdpowiedzUsuńWitaj Sawicka02, miło mi gościć Cię w moim blogu! Masz rację, chyba będę się w końcu musiała postarać o Canal+, ale najpierw będę się musiała postarać o telewizor... chociaż i bez niego ciągle mam wrażenie, że dni są za krótkie, ech. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńświetnie się czyta Twoje teksty Justynko! Masz talent do pióra. Pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńA propos rozmowy w kinie i ograniczonego widzenia świata taka oto scenka: Londyn, kasa metra; dwie starsze zaondulowane i upierścienione amerykanki z paniką patrzą na cennik w brytyjskich funtach, i mamroczą do siebie oburzone:"Jezu,widzisz ile to będzie w dolarach?!?!" Szok: nie wszędzie rządzi najlepsza na Ziemi demokracja... Zemsta jest słodka :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń