piątek, 6 marca 2009

Auvers sur Oise: oberża Ravoux


Na parterze oberży Ravoux znajduje się jadalnia ze stołami nakrytymi lnianymi obrusami w biało-czerwoną kratkę, pulchna karczmiarka zręcznie manewruje pomiędzy biesiadnikami, stawia talerze z zupą, wyciera ręce w fartuch. Gości sporo, wszystkie pokoje na piętrze są zajęte, za oknami oprawionymi w białe okiennice kwitną rosnące przed merostwem lipy.

Na poddaszu w malutkim tanim pokoiku dla lokatorów długoterminowych rozgrywa się dramat dwóch braci. W dusznej przestrzeni zamkniętej popękanymi ścianiami wystarczyło miejsca tylko na wąskie metalowe łóżko i jedno krzesło, za szafę służy wnęka w murze, przez okno w dachu widać jedynie rozpalone lipcowym upałem puste niebo. Od bieli poduszki odcinają się rysy wychudzonej twarzy okolonej rudymi włosami, powieki pozostają zamknięte, kościste dłonie spoczywają bez ruchu na prześcieradle i gdyby nie rytmiczny świszczący oddech, można by pomyśleć, że życie już dawno opuściło to umęczone ciało. Na nieoheblowanej podłodze stukają kroki młodego eleganckiego mężczyzny, maszeruje tam i z powrotem, od ściany do ściany, z rękami splecionymi za plecami, napięty jak struna. Przyjechał z daleka zmierzyć się z szaleństwem starszego o cztery lata brata. Za późno.

***

Widzisz, jestem, przyjechałem, tak jak chciałeś. Nie jesteś sam, zresztą nigdy nie byłeś.

Każdy dzień mojego życia jest wypełniony troską o ciebie, pomagam ci jak tylko mogę: regularnie dzielę się z tobą pieniędzmi, przysyłam ci farby, pędzle i płótna, żebyś mógł w spokoju tworzyć nie martwiąc się niczym, otoczyłem cię życzliwymi ludźmi... Biedny doktor Gachet, on naprawdę szczerze podziwia Twoją sztukę. Niczego nie podejrzewał, jeszcze w zeszłym tygodniu dostałem od niego list, w którym pisał, że Auvers bardzo ci służy i że w ciągu ostatnich dwóch miesięcy namalowałeś ponad siedemdziesiąt obrazów! I że podobno w niczym one nie gorsze od tego, co maluje Cezanne czy Pissarro, a Gachet zna ich w końcu osobiście! Tak mu się odwdzięczasz, za wszystko, co dla ciebie zrobił? Że teraz musi się zajmować odratowywaniem samobójcy?

Nigdy nie byłeś sam, ale musisz zrozumieć bracie, że nie mogę całego życia spędzić z tobą. Nie ożeniłem się z Jo, żeby zrobić ci na złość! Czy może być lepszy dowód na to, ile dla mnie znaczysz, niż fakt, że nazwałem naszego syna twoim imieniem? Nigdy bym cię nie zostawił, mylisz się. Chcieliśmy wrócić do Holandii, bo podobno tam życie jest łatwiejsze, niż w Paryżu. Gdybyś tylko chciał, mógłbyś pojechać z nami. Nie zostawiłbym cię samego.

To nie moja wina, że nie sprzedałeś żadnego obrazu. Zrobiłem wszystko, co się dało, przedstawiłem cię malarzom z Montmartre: Seurat, Toulouse-Lautrec, namówiłem nawet Gauguin, żeby odwiedził cię w Arles. Wierzę w ciebie całym sercem, w twoje szalone kolory, wirujące linie, w światło tańczące w tobie tylko znanym rytmie. I gdybym mógł, kupiłbym wszystkie twoje obrazy, ale wiem, że tobie nie o to przecież chodzi.

Jak to jest, bracie, co trzeba czuć, o czym myśleć, żeby w słoneczny lipcowy poranek pośród dojrzewających kłosów zbóż przyłożyć chłodną lufę rewolweru do piersi i pociągnąć za spust? To jest wyjaśnienie? Ten list zaadresowany do mnie, co go miałeś w kieszeni? Straciłem już połowę rozumu dla mojej pracy, teraz ryzykuję życie. Co to znaczy? Bracie, braciszku...

***

Vincent van Gogh zmarł na poddaszu oberży Ravoux 29 lipca 1890 roku. W październiku Theo van Gogh popadł w obłęd i został zamknięty w szpitalu psychiatrycznym, gdzie zmarł 25 stycznia 1891 roku w wieku 34 lat. Pochowano go obok brata na cmentarzu w Auvers sur Oise. Sto lat później obraz Vincenta ''Portret doktora Gachet'' został zakupiony przez Japończyka Ryoei Saito za 82 miliony dolarów.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz