W średniowieczu nie było takiej tortury, której by jeszcze nie wymyślono: sprawiających problemy łamano kołem, przemyślnymi cążkami zrywano im paznokcie, a jak i to nie pomogło, to obcinano palce kawałek po kawałeczku, ewentualnie jakiś sutek, ściskano kończyny pomiędzy dwoma deskami i wkręcano w nie śruby, nawijano powolutku jelita na kołowrotki, wyrywano języki, wypalano oczy, nie mówiąc już o paleniu żywcem na stosie w zupełnej ostateczności. A wszystko to w imię wiary, sprawiedliwości, ku pokrzepieniu serc i dla odkupienia duszy nieszczęśnika oczywiście.
Kiedy w 660 roku pochodzący z rodu Merowingów król Franków Clovis II wyruszył na pielgrzymkę do Ziemi Świętej, zostawił swoje królestwo pod rządami żony i najstarszego syna. A że długo nie wracał i w ogóle nie było wiadomo, czy kiedykolwiek wróci, to syn postanowił po swojemu kraj urządzić. Namówił do spisku młodszego brata i razem zbuntowali się przeciwko ojcu i matce. Kiedy Clovis wrócił do Paryża, synowie w otoczeniu zbrojnych oddziałów czekali na niego u bram miasta, jednak nie mieli żadnych szans z wojskami króla. Pokonani i wzięci do niewoli przez własnego ojca, zbuntowani synowie zostali skazani na śmierć. Matka jednak, jak to matka, przebłagała króla, by karę śmierci zamienił na tortury. I to w dodatku bardzo znaczące tortury: takie, które sprawią, że już nigdy nie staną do walki przeciwko własnemu ojcu. A w zasadzie to już nigdy nie staną - na własnych nogach.
Obu zbuntowanych synów poddano operacji tak zwanego ''odnerwiania'', która polegała na przypaleniu tylnej części kolana w celu trwałego uszkodzenia ścięgien i nerwów umożliwiających chodzenie. Zaiste nie brakowało średniowiecznym katom fantazji! Następnie załadowano ''odnerwionych'' braci na drewnianą barkę, zapakowano im trochę jedzenia i puszczono z nurtem Sekwany. Takie symboliczne oddanie przestępców na pastwę losu. Mama z czułością zapaliła synkom świeczkę na ostatnią drogę.
Tratwa dryfowała kilka dni po meandrach Sekwany, minęła zamek w Andelys, przepłynęła pod mostami Rouen i któregoś dnia przybiła do brzegu nieopodal opactwa w Jumieges. Bliskich śmierci okaleczonych młodzieńców znalazł święty Philibert i kazał ich zanieść do klasztoru, w którym to w otoczeniu mnichów dożyli aż do późnej starości. Podobno królowa wiedziała dokładnie, gdzie znajdują się jej synowie i w tajemnicy do końca życia udzielała opactwu w Jumieges pokaźnej pomocy finansowej.
Kiedy spacerując po muzeum sztuk pięknych w Rouen staje się twarzą w twarz z obrazem Enerves de Jumieges namalowanym przez Evariste Vital Luminais, trudno uwierzyć, że cała historia ''odnerwionych'' z Jumieges to tylko legenda. Źródła historyczne niezbicie dowodzą, że Clovis II nigdy nie pielgrzymował do Ziemi Świętej i że zmarł mając 24 lata - jego synowie za życia ojca nie mieli więcej, niż kilka lat i trudno sobie wyobrazić, żeby zbuntowali się przeciwko królowi.
Tylko do kogo w takim razie należą dwa książęce grobowce, które po dziś dzień można oglądać w cieniu wież w ruinach opactwa Jumieges nad brzegiem Sekwany?
Piekne miejsce i świetne zdjęcie. Bardzo ciekawa historia!
OdpowiedzUsuńObiema rękoma podpisuję się pod miłością do Paryża.
OdpowiedzUsuńŁatwiej o kandydatów do spoczywania w grobowcu, niż o historie na ten temat :)
OdpowiedzUsuńSeuls l'image et le titre me parlent... Mais merci pour cette photo: j'ai visité cette abbaye enfant, elle m'a laissé un profond souvenir, mais impossible de remettre un nom sur ces vieux murs. Juste un vague souvenir et des émotions. Du premier regard, j'ai su que c'était elle, celle de la photo! Et le nom, Jumièges, me le confirme et revient à ma mémoire. Il faut vraiment que j'y retourne un jour!
OdpowiedzUsuńBonjour Cathy,
OdpowiedzUsuńeffectivement Jumieges est un endroit magique et les boucles de la Seine ne sont pas si loin que ça de ta Champagne.
On commence a Rouen, après il y a une très belle abbaye a Saint Martin de Boscherville, ensuite Jumieges et le diner de fruits de mer a Etretat ou en mai une visite de jardin des rhododendrons sur la falaise a Varengeville. Juste une idee du voyage pittoresque pour le printemps qui arrive.