wtorek, 31 marca 2009

Laon: Templariusze


Pikardyjska równina rozciąga się, jak okiem sięgnął. Pola po horyzont, czasem zatrzymuje wzrok jakaś kościelna wieża, czasem kępa drzew, czasem biegnące sznureczkiem sarny. Na tej płaskiej powierzchni, jak położona na blacie stołu, wyrasta samotna, wapienna skała, a na jej szczycie kamienne miasto. Laon.

Oczywiście pierwsza rzuca się w oczy katedra z pięcioma wieżami, wołami wykutymi w kamieniu i rozetami mieniącymi się kolorami szlachetnych kamieni. Dominuje i przytłacza. Ale jeśli ma się dość sił i ochoty, by stromymi schodkami z nowoczesnego niskiego miasta wdrapać się do wysokiego, które pamięta jeszcze czasy Karolingów, pojawiają się wąskie brukowane uliczki i eleganckie domy średniowiecznych notabli z białego kamienia. Wśród nich, sto metrów na południe od katedry, stoi ukryta w malutkim ogrodzie z wyłamaną furtką kaplica Templariuszy. Nie tak łatwo ją znaleźć, ale w końcu Templariuszom nie chodziło ani o splendor, ani o sławę - swoje interesy finansowe z największymi tego świata woleli prowadzić w tajemnicy, a 15 tysięcy zbrojnych i wyszkolonych wojowników ukrywać pod prostymi habitami.

I nie wiem, czy to oślepienie nagłym przejściem z ostrego słońca w chłodny mrok romańskiej kaplicy, czy naprawdę ciągle można zobaczyć na ścianach ich cienie. Jest ich dwunastu - sześciu rycerzy szlachetnego pochodzienia w białych płaszczach i sześciu braci służebnych w płóciennych habitach. Mają krótko ścięte włosy, bo hańbą jest dla mężczyzny dbanie o własną fryzurę. Stojąc w kręgu szepczą za zamkniętymi drzwiami. Jest czwartek 12 października 1307 roku i wysłannik z paryskiej prowincji przyniósł złe wieści.

- Filip IV Piękny przygotowuje na nas obławę. Nasz wielki mistrz Jacques de Molay przybył już z Cypru do Paryża, by przeciwstawić się królowi, ale obawiam się, że na niewiele się to zda. To wszystko wina tego zdrajcy Esquieu de Floyran. Musieliśmy go usunąć z zakonu za nieprzestrzeganie reguły i żeby się zemścić naopowiadał zmyślonych historii o rzekomych pogańskich praktykach, których się dopuszczamy. Królowi bardzo te wyznania są na rękę. Zapożyczył się u nas biedak i nie ma jak spłacić długu, więc wymyślił sobie, że jeśli znikną Templariusze, to i problem zniknie. Bracia! Chcą nas oskarżyć o herezję i czary, czeka nas proces, tortury i pewnie stos. Trzeba nam uciekać, zrzucić białe płaszcze z czerwonym krzyżem na ramieniu, rozpłynąć się wśród pól i lasów. Zresztą wszyscy wiecie, co robić, od dawna przygotowywaliśmy się na ten dzień. No i nadszedł, nasz piątek trzynastego...

Skrzypnęły ciężkie drzwi, Templariusze jeden po drugim opuścili chłodne mury maleńkiej kapliczki i zniknęli w jesiennym słońcu. Na zawsze.

2 komentarze :

  1. "To" jest normalnie Książka. "To" czyta się jak eseje Herberta: Kamień z katedry, Obrona Templariuszy…
    Pozdrawiam Panią, Pani Justyno!
    Ja, barbarzyńca języka, słusznie wygnany z ogrodu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Za bardzo szanuje Mistrza Herberta, by przyjac to porownanie za uzasadnione, niemniej nie ukrywam, ze bardzo mi milo. A bientôt.

    OdpowiedzUsuń