środa, 18 marca 2009

Paryż: kino w kinie


Dla kogoś, kto wychował się na filmach kończących się dostojnym stwierdzeniem ''czytał Lucjan Szołajski'', oglądanie francuskiej telewizji jest dość traumatycznym przeżyciem. Wszystkie, dokładnie WSZYSTKIE filmy są dubbingowane: Brad Pitt buczy basem z nieskazitelnym paryskim akcentem, Angelina Jolie piszczy jak przekupka na porannym marche i nawet chińczycy mówią pięknie po francusku. Francuzi zgodnie twierdzą, że to, że praktycznie nie znają nawet autentycznego głosu aktorów, zupełnie im nie przeszkadza, a na zarzut, że przecież co najmniej połowa gry aktorskiej odbywa się na poziomie intonacji, odpowiadają, że aktorzy, którzy dubbingują są wyśmienici, czasami nawet lepsi od oryginału. Kto kiedykolwiek próbował rozmawiać z Francuzami o szkodliwości dubbingu dla artystycznej jakości filmów, wie dokładnie, o czym mówię. W dodatku głos dubbingujący danego aktora we wszystkich filmach jest ten sam - żyje więc gdzieś sobie człowiek, który jest głosem Clinta Eastwooda czy Kate Winslet, tym jedynym i prawdziwym, zakorzenionym w zbiorowej francuskiej świadomości.

Można by pomyśleć, że dla obolałego od podstawionych głosów polskiego ucha, zbawieniem może być oglądanie filmów w kinie, że poważne filmy dla poważnych ludzi będą miały napisy, za którymi będzie można dosłyszeć oryginalne westchnienia, posłuchać jak mówi Nora Jones w My Blueberry Nights, że naziści będą mówić po niemiecku. Nic z tego! W programie przeciętnego kina na prowincji (czyli wszędzie poza Paryżem) przy tytułach wszystkich filmów tkwią złowrogie literki: VF - version francaise. Na filmy w VO (version originale) statystyczny Francuz z zasady nie chodzi i można je znaleźć jedynie w malutkich kinach autorskich. I trzeba się solidnie naszukać.

No więc kiedy w ostatnią niedzielę byliśmy w Paryżu, poszliśmy do kina Arlequin na film Luther w VO. Niszowy seans o 11:30, na sali sami studenci w ponaciąganych swetrach i emerytowani intelektualiści przecierający okulary. Zanim zgasły światła w rzędzie za nami toczy się taka oto rozmowa:
- O , dzień dobry, witam panią! (cmok cmok)
- Dzień dobry, co słychać?
- Skąd ja panią znam? Pani pracuje w banku?
- Nie, w bibliotece...
- A, tak, faktycznie. Zna pani niemiecki?
- Nie, a dlaczego pani pyta?
- Bo to jest film w VO!
- Mam nadzieję, że nadążę czytać napisy.
- Ja się właśnie uczę niemieckiego, mój syn się będzie żenił z Niemką.
- Naprawdę?
- W czerwcu, już wszystko jest zaplanowane: ślub cywilny we Francji, kościelny w Niemczech. Nie wiem, jak my tam wszyscy na to wesele dojedziemy, to osiemnaście godzin drogi pociągiem. I w dodatku przesiadka w Berlinie!
- Nie chcieliście we Francji wesela organizować?
- Toż im to cały czas powtarzam! Ale się uparli, że w Niemczech. Jej to dobrze, bo ma małą rodzinę: jedna siostra, w dodatku panna, no i matka, bo ojciec nie żyje. A u nas, jak się nawet ograniczymy tylko do najbliższej rodziny, to wypada zaprosić ze 150 osób.
- No to faktycznie ciężka sprawa.
- No i ta moja synowa pochodzi ze wschodnich Niemiec, tak jak Luther, mam nadzieję, że ten film pomoże mi lepiej poznać tę kulturę. Wie pani, tam u nich w rodzinie to nikt się francuskiego w szkole nie uczył, tylko wszyscy rosyjskiego. No i ona serów nie lubi, tylko by cały czas chleb z kiełbasą jadła...
- Ma pani rację, to zupełnie inny świat, inna kuchnia, inni ludzie... Chociaż Niemcy to jeszcze nie tak daleko od nas. Gorzej, gdyby to jakaś Słowianka była.
- Ma pani rację, zdecydowanie gorzej.

A Słowianka siedzi, słucha, uśmiecha się pod nosem i miałaby ochotę strzelić jakąś celną ripostę, ale się powstrzymuje. Pojedzie pani do tych wschodnich Niemiec i sama zobaczy, że świat nie kończy się za francuską granicą, i że w sumie byłe NRD to też Europa. Postkomunistyczna, ale jednak.

Ku zdumieniu wszystkich, film był po angielsku. Nawet sam Martin Luther w Wittenberdze nie powiedział ani słowa po niemiecku. Miło było po skończonym seansie wyjść na wiosenne ulice i po prostu cieszyć się słońcem srebrzącym kopuły Sacre Coeur. Gdzieś tam na daleeeeekim wschodzie Europy pewnie leżą jeszcze śnieżne zaspy i przemykają chyłkiem polarne niedźwiedzie.

14 komentarzy :

  1. Hehe:) To zarazem śmieszne i smutne jakie wyobrażenie o Europie Środkowo-Wschodniej mają ludzie mieszkający na Zachodzie. Piekne zdjęcie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję :) Wszyscy poruszamy się w świecie stereotypów, niestety. Na moim blogu pewnie też ich nie brakuje.

    OdpowiedzUsuń
  3. A jeszcze odnośnie dubbingu. W Italii jest tak samo, nawet w radio jedna aktorka coś reklamuje przedstawiając się jako głos Julii Roberts. Faktycznie połowa aktorstwa widzom ucieka. Bez dubbingu, ale z napisami był za to film ...włoski "Gomorra", bo oni mówią tam głownie trudnym dialektem napolitańskim.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bo to tak jest -- w oryginale wcale nie tak często używa się oryginalnego języka :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Miasto z wielkim 'sercem'

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie zgadzam sie z wszystkim. W Paryzu (a to dobrze) jest mnostwo filmow w oryginalnej wersji. A jezeli pojdziemy do kina "Art et Essai" (Wszedzie we Francji) nie bedzie filmow po francusku ale w jezyku oryginalnym. W telewizji to inna sprawa.
    Moim zdaniem intelligencja (Elite) interesuja sie bardziej w wersji oryginalnej a zreszta nie. To nie francuska specjalnosc.

    O stereotypach jest duzo do mowienia i u kazdy. Kiedy jade zagranica mam wyjasnic, ze TAK Francuzi moga mowic w innym jezyku niz francuski. A na wsi w Polsce czy w Niemczech nie za duzo polyglotow (czy to polskie??) spotkalam.
    Ta dama byla po prostu idiotka. Ale moze po weselu zakocha sie w Niemcy bo to wspanialy kraj!

    OdpowiedzUsuń
  7. Problem, droga Elso, tkwi właśnie w tym, że praktycznie tylko w Paryżu filmy są wyświetlane w oryginale. Niestety w promieniu 100 km od miejsca, gdzie mieszkam, nie ma żadnego kina Art et Essai, więc pozostaje mi dubbing.

    I dla wyjaśnienia: ja naprawdę nie mówię we wszystkich językach, w których oglądam filmy! Jest taki wspaniały wynalazek, który nazywa się napisy (sous-titres)i który pozwala w pełni cieszyć się kinem. Nie miałam najmniejszego zamiaru wytykać Francuzom, że nie mówią w obcych językach, raczej, że nie chce się im czytać. A to trochę inny problem.

    A co do pani w kinie, to nie oceniałabym jej tak brutalnie. Wszyscy mamy sporo różnych stereotypów, które wynikają po prostu z niewiedzy. Na szczęście czasem wystarczy tylko wyjść poza własne podwórko, żeby się ich pozbyć. Raz na zawsze.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak zgadzam sie ze kina "Art et Essai" nie istnieja wszedzie. Sa szczegolnie w duzych miastach a na wsi czy mniejszych miastach nie ma takich kin. "Art et Essai" istnieje gdzie sa intellektualisci, czyli "bobo" a wiekszosc z nich mieszka w duzych miastach.

    Kiedy mowilam o stereotyp francuskich jednojezycznych a troche dla mnie zmeczaca niespodzianke "ah! Jestes Francuzka, a mowie w obcych jezykow". Chodzilo mi o to co spotkalam w obcych krajow, nie o co to mowilas. :)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Piękne zdjęcie, zaczynam tęsknić za Sacre Coeur, francuski dubbing jest nie do zniesienia.

    OdpowiedzUsuń
  10. A ja zyjac we Francji od 28 lat nie lubie polskiego "dubbingu" kiedy zdaza mi sie raz na pare lat pojechac do Polski i ogladac TV. Mysle ze jest to naprawde kwestia przyzwyczajenia, bo w moich mlodych latach tez zupelnie mi ten polski sposob nie przeszkadzal. Moja rodzina: maz, dzieci tez byli bardzo w Polsce tym naszym rodzimym dubbingiem zaskoczeni, zwlaszcza ze we francuskich filmach nie mogli dobrze slyszec podtekstow po francusku....
    A jesli chodzi o reszte, czyli komentarze pani za toba... to mysle ze tak jest tez niestety wszedzie... niemcy lubia porzadek, polacy sa katolikami, francuzi umieja sie kochac a wlosi podrywac.... a to tylko glupie stereotypy....
    PS : jesli chcesz filmy z "sous-titres" to wystarczy miec Canal+ albo Canalsat... i mozesz ogladac bardzo duza ilosc filmow w versji orginalnej...
    Niestety tak jak wszadzie jest coraz mniej malych kameralnych kin gdzie mozna sobie ogladac filmy w versji orginalnej..... dlatego ja kocham Canal+...
    Pozdrowienia z Sabaudii!!!

    OdpowiedzUsuń
  11. to nie zaden anonim to Sawicka02

    OdpowiedzUsuń
  12. Witaj Sawicka02, miło mi gościć Cię w moim blogu! Masz rację, chyba będę się w końcu musiała postarać o Canal+, ale najpierw będę się musiała postarać o telewizor... chociaż i bez niego ciągle mam wrażenie, że dni są za krótkie, ech. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  13. świetnie się czyta Twoje teksty Justynko! Masz talent do pióra. Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  14. A propos rozmowy w kinie i ograniczonego widzenia świata taka oto scenka: Londyn, kasa metra; dwie starsze zaondulowane i upierścienione amerykanki z paniką patrzą na cennik w brytyjskich funtach, i mamroczą do siebie oburzone:"Jezu,widzisz ile to będzie w dolarach?!?!" Szok: nie wszędzie rządzi najlepsza na Ziemi demokracja... Zemsta jest słodka :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń