niedziela, 29 listopada 2015

Pamiętniki z Martyniki. Dzień 7. Fort de France.


Stolica Martyniki jest miastem brzydkim, brudnym i przeraźliwie biednym. Prom z naszej l'Anse à l'Ane dopływa tam w 15 minut, nie wierzymy własnym oczom, katedra zniknęła - później okaże się, że właśnie rozebrano stalowo-drewnianą wieżę do remontu. W porcie stoją dwa turystyczne statki wielkie jak wieżowce, niemieccy emeryci szczelnie wypełnili dziś wąskie duszne uliczki oraz setki identycznych sklepików z plastikowymi butami i kwiecistymi obcisłymi sukienkmi "made in China". Ktoś wylewa brudną wodę prosto na ulicę, rdzewieją metalowe balkony, łuszczy się farba. Zapach curry i cynamonu miesza się z fetorem rybiego targu i gnijących owoców, powietrze drży klaksonami stojących w korkach samochodów. 

Pomimo tej całej brzydoty, brudu i biedy spacerując po Fort de France nie przestajemy się uśmiechać, miasto pulsuje pozytywną energią. Ludzi łączy niemalże namacalna więź, debatujące grupki mężczyzn w słomkowych kapeluszach stoją w każdej bramie, kobiety zagadują do siebie obierając warzywa na sąsiednich balkonach, nikt nie spuszcza głowy, z ciekawością patrzą nam w oczy.

Naprawdę wydają się szczęśliwi, powinniśmy się od nich uczyć. Wieczorami wyciągają z domów bębny i tańczą na ulicy. 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz