poniedziałek, 23 listopada 2015

Pamiętniki z Martyniki. Dzień 1. Odlot.


Niedzielne popołudnie, lotnisko w Orly jak baza wojskowa w pobliżu linii frontu, wszędzie dwuosobowe patrole uzbrojone w karabiny, kamizelki kuloodporne, maski gazowe. Podróżni spoglądają na siebie podejrzliwie sparaliżowani w niemej czujności. Lot do Fort de France jest opóźniony o cztery godziny, każda minuta trwa kwadrans, z dziećmi - dwa. 

Startujemy w stronę zachodzącego słońca, będziemy je gonić przez cały Atlantyk. Niewiarygodny spektakl, lecimy 10 000 km nad czerwono-złotą równiną chmur, zmierzch zapada przez dziesięć godzin. Zachwyt tak wielki, że już nie ma miejsca na strach.

Nocna Martynika widziana z góry jest jak odbijająca się w oceanie gwiezdna konstelacja, samolot siada leciutko, olbrzymi tropikalny nocny motyl. Powietrze jest gęste, pełne wilgotnej roślinności i dojrzałych owoców, przyjmuje nas życzliwym ciepłym dotykiem. 

Jutro wszystko wyda nam się dużo bardziej realne, ale w ten pierwszy wieczór na tarasie z widokiem na migoczące w oddali światła Fort de France śnimy naszą Martynikę.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz