Niedzielne popołudnie, lotnisko w Orly jak baza wojskowa w pobliżu linii frontu, wszędzie dwuosobowe patrole uzbrojone w karabiny, kamizelki kuloodporne, maski gazowe. Podróżni spoglądają na siebie podejrzliwie sparaliżowani w niemej czujności. Lot do Fort de France jest opóźniony o cztery godziny, każda minuta trwa kwadrans, z dziećmi - dwa.
Startujemy w stronę zachodzącego słońca, będziemy je gonić przez cały Atlantyk. Niewiarygodny spektakl, lecimy 10 000 km nad czerwono-złotą równiną chmur, zmierzch zapada przez dziesięć godzin. Zachwyt tak wielki, że już nie ma miejsca na strach.
Nocna Martynika widziana z góry jest jak odbijająca się w oceanie gwiezdna konstelacja, samolot siada leciutko, olbrzymi tropikalny nocny motyl. Powietrze jest gęste, pełne wilgotnej roślinności i dojrzałych owoców, przyjmuje nas życzliwym ciepłym dotykiem.
Jutro wszystko wyda nam się dużo bardziej realne, ale w ten pierwszy wieczór na tarasie z widokiem na migoczące w oddali światła Fort de France śnimy naszą Martynikę.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz