środa, 25 listopada 2015

Pamiętniki z Martyniki. Dzień 3. Saint Pierre.


Dlaczego przewodnik pokazał nam te zdjęcia? 

Restauracja nazywa się Fromager, jak to olbrzymie czterystuletnie drzewo, co rośnie tuż obok, z konarami wyrastającymi z pnia pod kątem prostym, z kolczastą korą. Miejscowi nazywają fromager "drzewem duchów", w St Pierre jest sporo duchów. Dokładniej: ponad 30 tysięcy, wybuch Montagne Pelée w 1902 roku miał siłę rażenia dziesięciu bomb atomowych i oszczędził tylko jednego mieszkańca (już kiedyś o nim pisałam). Przewodnik pokazał nam kamienną celę, w której zamknięto Cyparisa i która uratowała mu życie, ruiny teatru mieszczącego ośmiuset widzów odkopane spod pięciometrowej warstwy wyplutych przez wulkan kamieni, uliczki wyłożone brukiem z Bordeaux (coś w końcu trzeba też było przytransportować z - nie tylko do - Europy, inaczej okręty były zbyt lekkie, by stawić opór falom), fragmenty osmolonych kamiennych murów, na których wyrosło dzisiejsze miasto. Opowiedział ze szczegółami, jak umierali. A na koniec pokazał nam zdjęcia.

Potrawka z ośmiornicy w pomidorach i papryce pali jak tropikalne słońce w samo południe i nawet towarzyszące jej smażone słodkie banany nie są w stanie zmienić tego faktu. W dole St Pierre ufnie zwraca twarz w stronę morza, choć złowrogi cień wulkanu czai się tuż za plecami... i znów powracają przed oczami te zdjęcia. Ciągle nie potrafię zrozumieć dlaczego nam je pokazał. Czasem naprawdę lepiej nie wiedzieć, nie widzieć, stworzyć sobie obrazy nie przekraczające naszej własnej miary.

Chłopcy kończą lody, dopijamy kawę. Dość historii na dzisiaj, chodźmy na plażę. Na północy wyspy piasek jest czarny jak popiół.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz