- Hej hej hej, teren czysty? Nie ma węża?
- Nie ma, wskaaaaakuj staaaary!
- Widziaaaaaaałem go przed chwilą, w trawie przy wodospadzie się chował, cwaniak, kombinował, jak by nam jajka ukraść. Niech no tylko spróbuje się dostać do naszych gniazd, gniazd, gniazd, gniaaaaazd.
- Tak, już go wiiiiiiiiiiiiiiiidze, jak pełznie po pniu, po gałęzi, coraz dalej, i... buuuuum! Prosto do strumienia, hehe! I już po nim, nim, niiiiim!
- Fiuuuuu, aleśmy go wykiwali, co nie? Wiszące gniazda z wejściem od spodu, trzeba było na to wpaść! Główka pracuje, hehe. Nie ma, nie ma, nie ma z nami szans!
- Naprawdę go dziś widziałeś?
- Fiuuuu, to znaczy widziałem taki jakby długi cień, jak to moja babka z Madagaskaru opowiadała, w żółte kropki, ki ki ki kiiii.
- Ty to masz szczęście, ja to go jeszcze niiiiiiiiigdy nie widziałem. Duży był?
- Fiuuuuu, to znaczy bałem się podlecieć bliżej no i nie wiem, może mi się tak tylko wydawało... Ty, patrz! Tam jest! Pod bananowcem! Pełznie tuuuuuu!
- Uciekamyyyyy!
Zapada wieczór i - jak to na Reunion - zapada szybko, wydłużając i malując cienie w złote kropki. Tkacze gadają głośno jeden przez drugiego i będą tak gadać aż zrobi się całkiem ciemno. Wiecznie wystraszone, maniakalnie perfekcyjne, bez przerwy coś tam jeszcze zaplatają, dociągają poluzowane ździebełka, nerwowo kszątają się bez celu. Tymczasem wąż... jaki wąż? Najwyższe naukowe autorytety są co do tego zgodne: na Reunion nie ma i nigdy nie było żadnych węży. Ktoś w końcu mógłby powiedzieć o tym tkaczom...
FIUUUUU
OdpowiedzUsuńpoczułem, jakbym TAM był:)
dziękuję
Holdenie,
OdpowiedzUsuńWięc jednak warto blogować :)
Pozdrawiam serdecznie.