wtorek, 1 grudnia 2015

Pamiętniki z Martyniki. Dzień 9. Grande Anse.


Słońce toczy się coraz niżej, promienie padają z ukosa na morskie dno, mienią się drobinki koralowego piasku wzburzone ruchem płetw, które już prawie przyrosły nam do stóp. Gdzieś tu muszą być, zawsze przecież pasą się sielsko na podwodnych łąkach między zacumowanymi żaglówkami. Kiedy nagle pod nami rysuje się wielki owalny cień, zamieramy w bezruchu. Wiadomo, że woda powiększa, jak lupa, ale gdy będziemy przy kolacji próbować jakoś ubrać w słowa to doświadczenie, ustalimy, że miał co najmniej półtora metra. Gdy tak obserwujemy olbrzyma niespiesznie skubiącego glony, gdy towarzyszymy mu, kiedy z gracją wypływa na powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza, gdy uczestniczymy w tym hipnotycznym podwodnym balecie, także dla nas czas zaczyna płynąć w żółwim tempie. Wydaje się, że też moglibyśmy żyć kilkaset lat. 

Spotkanie z olbrzymim morskim żółwiem zielonym ma miejsce na półmetku naszych wakacji. Niepostrzeżenie przechyliły się szalki wagi i nie odliczamy już kolejnych dni naszego pobytu, tylko zliczamy te, które jeszcze nam pozostały. Czy w życiu też przychodzi taka chwila, że zaczyna się liczyć czas od końca?

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz