środa, 2 grudnia 2015

Pamiętniki z Martyniki. Dzień 10. Pomme cannelle.


Wyciągnij dłoń, mam dla Ciebie pomme cannelle, "cynamonowe jabłko". Niewiele ma wspólnego z cynamonem, z jabłkiem jeszcze mniej, przedziwny owoc pokryty smoczą łuską. Czujesz jego ciepły cieżar, miękkie drżące serce? Zerwane dziś rano z drzewa rosnącego w ogrodzie tej Murzynki, co sprzedaje czerwone banany przy rondzie w Rivière Salée, brzemienne słońcem, gotowe oddać Ci wszystkie swoje słodkie tajemnice. Znajdziesz je tylko tu, na Karaibach, nie znosi transportu, nie dojrzewa oderwane od gałęzi zbyt wcześnie, więc zapamiętaj dobrze ten zapach, może już się nie powtórzy. Gdy przełamiesz go na pół pod zielonym pancerzem znajdziesz biały soczysty miąższ z mnóstwem podłużnych czarnych pestek. Zupełnie nie potrafię opisać, jak smakuje, jedyne, co przychodzi mi do głowy, to słodycz niespiesznego pocałunku, ale czy ta metafora może cokolwiek wyjaśnić? Zrozumiesz, jak spróbujesz.

Nieś go ostrożnie na otwartej dłoni, bo jeśli będziesz chciał mocno go uchwycić, owoc rozpadnie się na drobne kawałeczki, mleczny sok przecieknie przez palce i nic Ci nie zostanie. Miejscowi mówią, że pomme cannelle jest jak miłość - pozwoli się skosztować tylko temu, co nie będzie chciał trzymać go zbyt mocno, co nie zaciśnie na nim dłoni. 

2 komentarze :