Morelowa konfitura z lawendą to prawdziwa lekcja trudnej umiejętności cierpliwego czekania na właściwy moment.
Morele muszą być dojrzałe, z zaróżowionymi słońcem aksamitnymi policzkami. Powinny z lubością poddawać się twoim palcom rozłamującym je na pół i bez oporu wyzbywać się pestki. Problem w tym, że czasem lato na Południu bywa deszczowe i choć to już sierpień, morele ciągle blade, nieśmiałe, zamknięte w sobie. Tymczasem lawenda, ta z naszego ogrodu, jest niecierpliwa, wyciąga smukłą szyję ku palącemu słońcu, wabi trzmiele odważnym zapachem, przez kilkanaście dni daje z siebie wszystko i później bardzo szybko przekwita. Do ciebie należy trudne zadanie zeswatania tych dwóch istnień w chwili, gdy są najbliższe doskonałości i zamknięcie tego ulotnego spotkania w zaprawionych na zimę słoiczkach (to zupełnie tak, jak wtedy, gdy we właściwym momencie przecinają się dwie subiektywne osie czasu i nie możemy się nadziwić, i mówimy o szczęściu). Bywa jednak czasem i taki rok, kiedy ten wyczekany właściwy moment się nie zdarza. Lawenda przekwita, morele ciągle jeszcze kwaśne, pani domu zajęta pilniejszymi sprawami. Mimo rozczarowania trzeba wówczas przyjąć z pokorą prawdę, że istnieją rzeczy niemożliwe i że dla niektórych spotkań nie ma właściwego czasu. I po prostu konfitury nie będzie.
Tym razem mam jednak dobre wieści, 2015 jest rokiem łaskawym. Cała armia słoików stoi na baczność na straży schowanych na zimowe poranki chwil letniego szczęścia, gotowa do wymarszu na cztery strony świata.
Konfitura
morelowa z lawendą
2 kg
odjrzałych moreli
2 kg
cukru żelującego
10
świeżych kwiatostanów lawendy
Wypestkować
morele i pokroić je na małe kawałeczki. Zasypać cukrem, dodać kwiaty lawendy
oderwane od łodyżki, dokładnie wymieszać i odstawić na noc, żeby puściły sok. Następnego
dnia doprowadzić do wrzenia i gotować na dużym ogniu przez 4 minuty. Nakładać do
wyparzonych słoiczków, zakręcić i odstawić do wystudzenia do góry dnem.
Twoja konfitura, Justyno - rocznik 2014 - to chyba najlepsza konfitura, jakiej próbowałem w pierwszych 100 latach mojego życia. To także najbardziej podróżna ze wszystkich konfitur z Tincourt Boucly (a może i całej Normandii). Gdybym był copywriterem albo szefem działu marketingu odpowiedzialnym za promocję, nazwałbym ją "Piątą stroną świata".
OdpowiedzUsuńTowarzyszyła mi na całej trasie, aż do domu. To także zdaje się tłumaczyć dziwne zjawisko, że gdy Ty szykujesz rocznik 2015, w pomieszczeniu odległym o 1500 lat od Twojej kuchni unoszą się znajome aromaty kwiatostanu i nieśmiałych, zamkniętych w sobie moreli.
Dziękuję i Pozdrawiam.