Po stromych schodach prowadzących do opactwa znajdującego się na szczycie 80 metrowego wzgórza przechodzą rocznie 4 miliony stóp. Od świtu do zmierzchu ludzka rzeka przepływa przez wszystkie uliczki maleńkiego miasteczka, wypełnia doszczętnie najmniejsze zakamarki, czasem występuje z brzegów zalewając sklepiki z pamiątkami i restauracyjki, z których każda zarzeka się, że to właśnie ona serwuje ten jedyny i najprawdziwszy omlet pokojówki Viollet-le-Duc, niejakiej Anette Poulard.
Około dwudziestej olbrzymi parking pustoszeje, odjeżdżają autobusy, uliczki nabierają powietrza. To właśnie wtedy najlepiej wyruszyć na spotkanie z kamiennym kolosem, pod prąd. W żółtym świetle latarenek uliczki wydają się jeszcze bardziej strome, mury opactwa wzbijają się w ciemność, błyszczą kocie oczy.
Garbaty właściciel maleńkiego hoteliku otwiera przed nami stare drewniane drzwi pokoju numer 14. Przeprasza, że nie ma luksusów, ale za to jest widok na Ocean, no i noc kosztuje mniej, niż na lądzie.
Rano obudzi nas złowieszczy szum galopującego przypływu. Trzeba się spieszyć, niedługo ludzie w klapkach uzbrojeni w aparaty fotograficzne znowu odbiorą nam Wzgórze.
Dziękuję za ciąg dalszy:) i czekam na więcej. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńInteresujacym i niebanalnym sposobym "zdobycia" Mont St Michel jest piesza wycieczka przez zatoke z miejscowosci Genets, oczywiscie z przewodnikiem http://www.decouvertebaie.com/. Niezapomniane przezycie i masa przygod po drodze, a co najwazniejsze z dala od tlumow, od ktorych na wzgorzu nie sposob uciec. Pozdrawiam serdecznie z Belgii.
OdpowiedzUsuńAnex, to nie koniec ;)
OdpowiedzUsuńMiss Coco, od dawna marzy mi się taka wyprawa, niestety trzeba się wpasować w godziny odpływów, co jak do tej pory nigdy nam się nie udało. Następne zbliżenie do Mont Saint Michel na pewno będzie tą drogą. Pozdrawiam belgijską emigrację :)
Zachęcam do dalszego pisania
OdpowiedzUsuńInteresujący blog :)
OdpowiedzUsuńZapraszam również do siebie: http://scritto-con-la-pasta.blogspot.com/
Dobrze piszesz
OdpowiedzUsuń