środa, 3 lutego 2010

Reunion: Case creole

Podobno okna i drzwi są po to, żeby oddzielić zewnętrzny świat od tego, co wewnątrz. Podział to umowny, jak granice państw, wyśmiewają go marguillat, lekceważą bibe. Ty też najchętniej byś zawsze zostawiała je otwarte, symetrycznie, wpuszczając ciepły wiatr na przestrzał przez cały przedpokój, salon, sypialnie, aż do ogrodu. Do czego więc służą moje drewniane drzwi i nieszczelne okna? Do podglądania ukradkiem szczęścia sąsiadów, do słuchania nocą szumu deszczu w gałęziach mangowca, do tego, byś co rano zmuszała się do otwierania ich na świat?

Czasami się zastanawiam, do czego w ogóle jestem ci potrzebna. Całymi dniami pracujesz w tym swoim sklepie, po pracy zamiast do mnie wrócić przesiadujesz na nadmorskich skałach, a jak już w końcu przyjdziesz, to wrastasz w fotel na werandzie, jakbyś bała się wejść do środka. Jakby ON ciągle tam leżał oddychając ciężko, z twarzą zniekształconą kolejnymi bezsilnymi operacjami, jakby wciąż jeszcze umierał powolutku. Wariacje Goldbergowskie umilkły rok temu. Dlaczego ty niegdy ich nie słuchasz, Nathalie?

Zazdroszczę tym ceglanym domom z Północy, które nie mają werandy, które hipnotyzują swoich Panów ogniem w kominku, które słyszą wszystkie rozmowy gości rozsiadających się wygodnie w pluszowych fotelach salonu. Ty nigdy nikogo nie zapraszasz do środka, życie toczy się poza nami.

Doceniam, że o mnie dbasz i wiem, że bez ciebie już dawno pierwszy lepszy cyklon zdmuchnął by mnie z naszego wzgórza. Pamiętam każdą wydrążoną przez korniki deskę, którą wymieniłaś z czułością na nową i odcisk twoich kolan na podłodze z tamarynowca, kiedy pszczelim woskiem przywracasz jej blask. Doceniam, że pomimo drwin znajomych dalej gotujesz w starej murowanej kuchni w ogrodzie, by ochronić mnie przed ogniem. Że nie przeniosłaś łazienki, jak wszyscy, z ogrodu na pierwsze piętro, że nie podziurawiłaś mnie rurami, że podobam ci się taką, jaką jestem.

Kiedy wieczór zgasi wszystkie okna, w kręgu światła nocnej lampki przysiadasz na łóżku i wpatrujesz się w zawieszone na ścianie zdjęcia twoich synów. Najpierw jeden, potem jest ich dwóch, potem już trzech, na plaży, w górach, z kolejnymi psami, w końcu na studiach w Metropolii. Czasem przynosisz do łóżka telefon i godzinami opowiadasz o Hubercie, pracy, nurkowaniu przy rafie koralowej, że choć mieszkasz sama w wielkim domu nie masz zamiaru się przeprowadzać, o twoich Chłopcach, znów o Hubercie. Ciągle nie potrafisz jeszcze pozwolić mu odejść.

Któregoś dnia powiedziałaś, że masz wrażenie, że ta stara casa żyje. Kiedy w końcu zgasiłaś światło i przytuliłaś ciężką głowę do zielonej poduszki, zaskrzypiałam podłogą tuż koło twojego łóżka. Uśmiechnęłaś się przez sen.


5 komentarzy :

  1. Jejku... bardzo to przejmujący tekst.... bardzo... no i znowu piękne zdjęcia...

    OdpowiedzUsuń
  2. Życie pisze przejmujące historie. Dziękuję, Mała Mi :)

    OdpowiedzUsuń
  3. quelle nostalgie! :-( a zwłaszcza dla kogoś, kto nie ma swojego domku i nieustająco o nim marzy...

    OdpowiedzUsuń
  4. U Ciebie jak zawsze czarująco i magicznie

    dziękuję

    OdpowiedzUsuń
  5. Malinconia, warto marzyć, bo kto wie, może i Ciebie kiedyś jakaś kreolska casa przygarnie?

    Margo, dziękuję, że wiernie do mnie zaglądasz. Miło mi bardzo.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń