Po kilku godzinach marszu w głąb kotliny Mafat ścieżką wcinającą się jak wąski kanion w zielony betonowy blok tropikalnej roślinności, duszna przestrzeń niespodziewanie rozszerza się, błękitnieje, nabiera powietrza. Ma się wrażenie, że za sprawą zaklęcia miejscowych zielarzy, znaleźliśmy się uwięzieni w środku jednej z tych misternie rzeźbionych w kamieniu mydlanym indyjskich zabawek, które we wnętrzu koronkowej kuli zamykają posążek słonia. To właśnie równina tamarynowców, serce pierwotnego lasu, gdzie codziennie na nowo urzeczywistnia się tajemnica nieśmiertelności. Węzłowata plątanina błękitnych konarów nie ma początku ani końca, mota czas w skomplikowane pętle nie dając mu płynąć dalej. Powracające co roku cyklony usiłują bezskutecznie pozbawić ją korzeni - każdy upadający tamarynowiec staje się ojcem następnych pokoleń, każdy konar, który dotknie ziemi, ukorzenia się, wypuszcza nowe pędy, odradza się w nieskończoność.
Szum błękitnych gałęzi powtarza jak mantrę odwieczną lekcję godności i uporu, powstawania z martwych wbrew wszystkiemu.
:) Wciągasz swoimi opowieściami..
OdpowiedzUsuńopowieść cuda, ale i zdjęcie piękne:)
OdpowiedzUsuńAle pięknie, tak zielono, wspaniały widok kiedy za oknem tak biało i minus 20 na termometrze:) Pozdrawiamy baaardzo ciepło!:)
OdpowiedzUsuńm_m
Piękne zdjęcie!
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcie :) i bardzo ciekawy tekst :)
OdpowiedzUsuńJa myślę, że Ty wiesz, jaką jesteś szczęściarą, że to wszystko widziałaś i że "nie zaliczyłaś" po prostu kolejnej turystycznej atrakcji, a oddychałaś powietrzem Reunion.
OdpowiedzUsuńTamaryndowce, ach jak tęsknię za światem, ciepłem... Zdjęcia w istocie piękne. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję Wam za ciepłe słowa, taki mi krajobraz wszedł w obiektyw, nie mogłam mu się oprzeć.
OdpowiedzUsuńMasz rację pikfe, niezła za mnie szczęściara, trzeba pielęgnować takie wspomnienia, nie pozwolić im uciec.
Pozdrawiam Was serdecznie!
PIĘKNE!
OdpowiedzUsuńDzikie zdjęcia i ciekawy blog!
pozdrawiam
Doro, dziękuję ślicznie!
OdpowiedzUsuń