Konserwację zabytków w XIX wieku rozumiano bardzo specyficznie. Modne było posiadanie ''romantycznych ruin'', w których można by wydawać przyjęcia, recytować poezję i kontemplować nieuchronny upływ czasu, a równocześnie powolutku zaczynał się już budzić neo-gotyk ze swoją fascynacją średniowiecznymi kamiennymi potworami, opuszczonymi zamkami i niezrozumiałymi katedrami. Tak więc nierzadko w przypływie romantycznego zapału rozbierano całkiem dobrze trzymające się budowle, a tam, gdzie ruiny już były, inwestowano olbrzymie kwoty, by przywrócić im dawną świetność.
Takim właśnie ''od-budowywaczem'' starych ruin był brodaty architekt Viollet-le-Duc i trudno znaleźć we Francji średniowieczną budowlę, którą odnowiono by w XIX wieku bez jego udziału. Miał on na restaurację zabytków dość osobliwy pomysł: Odnawianie budowli wcale nie polega na tym, żeby ją zakonserwować, naprawić, czy odbudować. Odnowić znaczy nadać formę kompletną, nawet jeśli dana budowla nigdy w tym stanie nie istniała.
No i powstawały średniowieczne budowle, jakich samo średniowiecze nigdy nie widziało: na fasadzie Norte Dame w Paryżu pojawiły się dziwne diabełki, aniołki i inne skrzydlate gnomy, w tympanonie bazyliki Marii Magdaleny w Vezelay zaroiło się od hybryd z ludzkimi ciałami i głowami zwierząt, Avignon zyskał nie broniące przed niczym całkiem nowe mury obronne.
W Pierrefonds natomiast zbudowano zamek. Ruiny XII-wiecznej warowni stojącej na wzgórzu wśród świetlistych lasów Compiegne należały do Napoleona III, któremu marzyły się pałace bardziej królewskie od królewskich. Zatrudnił więc Violet-le-Duc, który ruiny te uśredniowiecznił zgodnie ze swoją fantastyczną wizją. Wybudował olbrzymie komnaty z kolorowymi malowidłami, kaplicę z witrażami, brukowane dziedzińce z renesansowymi galeryjkami na których czają się stada kamiennych smoków, a przede wszystkim cały las wież, wieżyczek i innych iglic. Przez ponad 25 lat mieszkańcy malutkiego miasteczka u stóp zamku słyszeli stukanie młotów o kamienne bloki i patrzyli ze zdumieniem, jak dzień po dniu ruiny przemieniały się w baśniowy pałac. Któregoś dnia budowlany harmider nagle ucichł: zabrakło głównego architekta. Violet-le-Duc zmarł i nikt już nie wiedział, jak interpretować jego plany, ani co tak naprawdę przedstawiają naszkicowane szybką kreską rysunki. Nikt nigdy nie zatańczył w olbrzymich salach balowych, nikt nie odpoczywał w sypialni z kilkumetrowym kominkiem, nikt nie wziął ślubu w zamkowej kaplicy.
Forma kompletna pozostała na zawsze niekompletna.