Od dłuższego czasu prawie każda podróż zabiera mnie na jakąś wyspę i tak naprawdę to zupełnie obojętne, czy to kipiąca ogniem Reunion, niebieska Martynika, czy któryś z bretońskich archipelagów. Bowiem wyspa to nie tylko miejsce na mapie, ale przede wszystkim szczególny stan ducha, bieg idei, wrażliwość serca.
Dokładnie określona w swoich morskich granicach, "gestalt", forma wyodrębniona z całości, wyspa staje się soczewką, wszystko w sobie skupia, wszystko w sobie zawiera. Choćby nawet jakaś myśl wyrwała się w stronę stałego lądu, nie poszybuje dalej, niż wyrastająca ze skał Phare de la Jument, lotem mewy okrąży jedynie czerwoną latarnię, przysiądzie na chwilkę na barierce i wróci, gdyż na wyspie odbite od lustra oceanu wszystko do nas wraca. Doznania zdają się bardziej intensywne: światło jest cięższe, cisza bardziej gęsta, śpiew świerszczy czasem nieznośnie głośny. I nawet ludzie mają mocniejszy charakter.
Tonąc w bezkresie fal, wzrok kieruje się do wewnątrz i próbuje uchwycić się detali. Cała przestrzeń ugina się pod tym nowym pragnieniem dostrzegania. Na wyspie człowiek dziwi się wszystkiemu: fakturze skał, lśnieniu wyrzuconych na brzeg muszli, miękkości owczej sierści, wieczornym szeptom traw. Człowiek dziwi się na nowo i tak po prostu. I w tym nowym spojrzeniu jest miłość, bo tylko ten, kto kocha, potrafi patrzeć inaczej.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz