piątek, 28 lipca 2017

Ouessant: Dom



Widziałam go z daleka, pod światło, upiorna sylwetka rysowała się na szczycie wzgórza, jak ruiny średniowiecznej fortecy. Ścieżka wśród wrzosowisk okazała się zbyt wąska, by kontynuować jazdę na rowerze i ten zachód słońca uciekł mi już jakiś czas temu, ale tajemnica samotnego domu nie pozwalała zawrócić, pragnienie by spojrzeć na Ouessant spod jego murów rosło z każdym krokiem. Wrzosowiska ustąpiły miejsca falującym dywanom miękkiej trawy, trawa nagim skałom i nagle ze zdumieniem zdałam sobie sprawę, że nigdy nie uda mi się tam dotrzeć! Przede mną otwierała się hucząca przepaść, na jej dnie czarne wody przypływu wirowały w skalnych zakamarkach. Niespodziewany podmuch wiatru i zdrowy rozsądek kazały się cofnąć o krok. Kamienny dom stał na wyspie, kilkaset metrów ode mnie, po drugiej stronie przerażenia.  

Po powrocie długo przyglądałam się mapie i satelitarnym zdjęciom: to musiała być wyspa Keller, na północ od Ouessant. Kilometr długości, 500 metrów szerokości, skała wystająca z oceanu na 40 metrów, płaska niczym stół. Żadnego portu, żadnej drogi, żadnego drzewa. Tylko jeden, jedyny dom. Podobno kiedyś mieszkali tam pasterze wypasający owce, a w połowie XIX w. wystawiono wyspę na sprzedaż. Kupiły ją dwie zamożne wdowy po admirałach z Ouessant, a aktualny właściciel wyspy jest dalekim potomkiem jednej z nich.

Nie ma tam ani słodkiej wody*, ani elektryczności, a światło, które widziałam z oddali, musiało być płomykiem naftowej lampy. Przed drzwiami domu stało kilka osób, także na pobliskiej skale poruszały się dwa cienie. Powiększam nieudolne zdjęcia i zastanawiam się, kim są, o czym rozmawiają, jaka historia układa się między nimi w tym miejscu zredukowanym do absolutnego minimum, wyobraźnia pisze kryminały, mroczne "huis-clos", psychologiczne thrillery.

Było już prawie zupełnie ciemno, gdy w końcu udało mi się odnaleźć zostawiony na wrzosowisku rower. Gdy wjechałam do wioski, smuga światła latarni Creach raz po raz wydzierała nocy fasady domów, świerszcze śpiewały znajomo, pachniało sianem i piekącym się waniliowym ciastem. Tak zupełnie niepostrzeżenie Ouessant objawiła mi się jako wyspa udomowiona i bezpieczna. Za każdym końcem świata zawsze jest jeszcze jakiś następny. 


* Rozwiązaniem tego problemu z pewnością jest deszczówka. Przypomina mi się tu rozmowa dwóch latarników mieszkających w pobliskiej latarni La Jument w filmie "Equipier":
- Skąd bierze się tu słodka woda?
- Z deszczu.
- A kiedy nie pada?
- Zawsze pada.

1 komentarz :