niedziela, 24 kwietnia 2016

Mousse au chocolat



Przepraszam, dziś będzie wiejsko, kulinarnie i przyziemnie. Dobrze czasem ubrać kalosze, ręce ubrudzić po łokcie, pochylić głowę ku ziemi i zwinąć troszkę przydługi sznureczek latawca myśli, gdy odlatuje za wysoko, za daleko.

Pozwólcie, że Wam przedstawię nasze nowe lokatorki. Claire jest blondynką, serce ma płochliwe, życia się boi i gdy przerazi ją hałas czy raptowność gestów, zakasując wszystkie halki biegnie drobnymi kroczkami schronić się przed okrutnością świata w swoich komnatach. Co innego Charlotte, ta ruda w czerwonych koralach, kroczy dumnie z podniesioną głową, jakby te wszystkie włości do niej należały. Zamieszkały wspólnie, pod jednym dachem, trudno mówić o przyjaźni, ale nauczyły się już rozwiązywać bez rękoczynów współlokatorskie konflikty. 

Spora to nowość u nas, bo pani domu, która nie potrafi zbyt długo usiedzieć w jednym miejscu, jak do tej pory skutecznie broniła się przed wszystkimi pieskami, papużkami i innymi morskimi świnkami, co to potrafią bezlitośnie skomplikować pakowanie walizek. Jedynym "naszym" zwierzęciem był Caramel, pojawiający się nie wiadomo skąd kocur o siwych wąsach. Głośno miauczy pod drzwiami kuchni i patrzy na nas władczym wzrokiem, który zdaje się mówić: "Dlaczego zwlekasz, marny człowieku? Czy nie widzisz, że właśnie udzielam ci wiekopomnej łaski i przyszedłem napić się u ciebie mleka?" Trzeba przyznać, że jest niezwykle arogancki, ale za te niesamowicie błękitne oczy wiele potrafię mu wybaczyć. No i przede wszystkim największą zaletą Caramela jest fakt, że jego kuweta nie znajduje się w naszym domu, tylko prawdopodobnie u któregoś z sąsiadów. 


Tak więc zamieszkały u nas dwie dziewczynki, a drewniany składany kurnik sprezentował nam mer naszej wioski w ramach programu zmniejszania ilości odpadów. Faktycznie, kury to całkiem wydajny kompostownik, w dodatku produkujący wykarmione naszymi własnymi dżdżownicami jajka o wielkich, pomarańczowych żółtkach. Dwa dziennie. Chłopcy nieustannie sprawdzają, czy już są, a gdy w końcu wydarza się wyczekany cud, niosą je w złączonych dłoniach, dostojnym krokiem, w skupieniu, jakby to była jakaś nabożna procesja. Gdy ostrożnie kładą je w moich palcach, są jeszcze ciepłe dotykiem małych rączek, płynie przez nie życie. 

A jak już jest ich tyle, że nie wiadomo, co z nimi zrobić, nadchodzi czas na klasykę francuskich deserów: mousse au chocolat. 

Mousse au chocolat

200 g gorzkiej czekolady o co najmniej 70 % zawartości kakao (najlepsza jest Nestle Dessert)
6 jajek
szczypta soli

Stopić czekoladę w mikrofalówce, przestudzić. Oddzielić żółtka od białek. Żółtka utrzeć mikserem z przestudzoną czekoladą, a białka ubić na sztywną pianę ze szczyptą soli. Wszystko razem dokładnie wymieszać, przełożyć do pucharków i wstawić co najmniej na 6 godzin do lodówki, by mus stężał. Można podawać z kleksem bitej śmietany albo biszkoptami, ale prawdziwi czekoladoholicy najbardziej lubią po prostu zanurzyć w nim łyżeczkę.  

2 komentarze :

  1. Cały post przeuroczy ale koniec fantastyczny :-)Ja też hoduje kurki i znam to uczucie podbierania jajek jak by się skarb znalazło :-)wszystkie dzieciaki które u nas goszczą uwielbiają to i zabieranie jajeczek do domu również ;-)
    Fajny ten Mer , że zachęca do takich działań, ja namawiam moje koleżanki , jak na razie jedna się zaraziła ;-)
    Kot wygląda tak dostojnie
    Pozdrawiam Cię bardzo ciepło i dziękuję za przepis na deser ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Iwono, kurki podbiły nasze serca! Trudno o łatwiejszy deser, niż mousse au chocolat, a zadowoli każdego czekoladożercę. Polecam!

      Usuń