Biały kościółek w Anses d'Arlet stoi przy samej plaży. Gdy przechodzimy obok niego, zza uchylonych drzwi mroczny chłód zachęca, by choć na chwilę się w nim zanurzyć, więc wstępujemy do środka. Bukiety egzotycznych kwiatów przysiadły na ołtarzu jak kolorowe ptaki, z drewnianego sufitu spływają kaskady kryształowych żyrandoli, czarnoskóra Madonna z czarnoskórym Dzieciątkiem na ręku wyłapuje wzrokiem zawieszone w gęstym powietrzu modlitwy. Pstrokaty anioł skinieniem głowy dziękuje za brzęk monety i gdy odwracamy się w stronę wyjścia, w ramie otwartych drzwi ukazuje się nam ta perfekcyjna perspektywa, niczym autostrada do jakiegoś innego świata: zbiegające się w nieskończoności linie pomostu, ostra krawędź horyzontu i ta postać, jak akcent, jak wykrzyknik.
Czasem, niezwykle rzadko, może kilka razy w życiu, a może tylko raz, zdarza się, że spotyka się człowieka dokładnie takiego, jak te otwarte na ocean drzwi. Ma się wtedy jedno jedyne pragnienie: bez chwili zastanowienia pobiec do samego końca pomostu i w ubraniu wskoczyć na głęboką wodę.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz