
Walec pierwszej wojny światowej przetoczył się przez północną Francję miażdżąc wszystko, co napotkał na swojej drodze. Potrzeba było wielu rąk do odbudowy wiosek, kościołów, cukrowni i kopalni. A że Polakowi żadna praca nie straszna i wszędzie mu lepiej, niż w ojczyźnie, za którą później jednak nigdy nie przestaje tęsknić, kilkadziesiąt tysięcy polskich - głównie śląskich - rodzin spakowało do tobołków swoje skromne manatki i wyruszyło w podróż do francuskiej ziemi obiecanej.
W Lille, Amiens czy Arras nie tak trudno dziś spotkać Orzechowskich, Sokołów, Kapustów albo innych, niewymawialnych dla Francuzów, Szczypków i Szarnickich. Urodzeni we Francji, wychowani w domach, w których po polsku mówiła już tylko babcia, w odróżnieniu od niej samej są dziś dumni ze swoich słowiańskich korzeni. Często nie wiedzą o tym, że Kraków już nie jest stolicą, że nie jemy barszczu codziennie i że nie mamy jeszcze Euro.
Od czasu do czasu francuska polonia spotyka się na festynach i potańcówkach. Czasem przyjedzie sam święty Lech Wałęsa, czasem jakiś polski ksiądz odśpiewa
Boże coś Polskę. W ostatnią sobotę w polonijnym centrum Stella Maris w nadmorskiej Stelli zorganizowano majówkę.
To taka stara polska tradycja, mieszkańcy wiosek wraz z orkiestrami dętymi wychodzą na łąki, jedzą drożdżowe placki, tańczą, piją żubrówkę. Czasem też oblewają młode panny wodą, bo podobno przynosi to szczęście - tłumaczy przez mikrofon pięćdziesięciolatek w góralskim kapeluszu perfekcym francuskim. Uśmiechnięci biesiadnicy biją brawo znad talerzy z
choucroute nazwaną na okoliczność bigosem, powiewają biało czerwone proporczyki. Kapela w ludowych strojach krakowskich przyśpiewuje na podkładach z elektronicznego kibordu:
Pod czerwoną, czerwoną jarzębiną, stałaś obok mnie e e... Potem będzie jeszcze
Głęboka studzienka, głęboko kopana... i, o zgrozo,
Majteczki w kropeczki o ho ho ho. Można ponucić pod nosem, zatańczyć polkę, zrobić sobie zdjęcie z ciupagą.
Jest też kiermasz: plastikowe bursztyny, kryształowe wazony, lalki w ludowych strojach. Sprzedawca zachęca:
Ten wisiorek w kształcie aniołka, który trzyma bursztynek, to taka stara polska tradycja, obdarowuje się nim ukochane osoby na wiosnę. Oczywiście stroje lalek są szyte i haftowane ręcznie, kryształy są unikatowe w światowej skali, tylko co robią na tym stoisku rosyjskie drewniane babuszki??? Obok na pomalowanej w łowickie wycinanki drewnianej ladzie leżą kiełbasy, szynki i kaszanki. Prosto z Polski: krakowska, toruńska, mortadela (?) , parówki z krowich wymion. Oczywiście jest też wódka w butelce w kształcie Polski z biało czerwonym orłem i z napisem Pologne 2012, gorzka żołądkowa, żubrówka, Żywiec. Krówki i toruńskie pierniki. Sernik z francuskiego serka homogenizowanego i drożdżowy placek z zakalcem. Pani obok się zachwyca:
Jakie dobre to polskie ciasto, takie mokre!
Taka majówka to bardzo ciekawe doświadczenie: spotkanie z mityczną lukrowaną babciną Polską, gdzie celebruje się tradycje, których nie ma, ale dobrze się sprzedają, spotkanie z Polską Wojtyły i Solidarności, której nikt nigdy tak naprawdę nie widział na własne oczy, ale która przecież musi istnieć gdzieś na dalekim wschodzie wśród drewnianych malowanych chat i kołyszących się łanów zbóż.