piątek, 29 kwietnia 2016

Martynika: Drzwi


Biały kościółek w Anses d'Arlet stoi przy samej plaży. Gdy przechodzimy obok niego, zza uchylonych drzwi mroczny chłód zachęca, by choć na chwilę się w nim zanurzyć, więc wstępujemy do środka. Bukiety egzotycznych kwiatów przysiadły na ołtarzu jak kolorowe ptaki, z drewnianego sufitu spływają kaskady kryształowych żyrandoli, czarnoskóra Madonna z czarnoskórym Dzieciątkiem na ręku wyłapuje wzrokiem zawieszone w gęstym powietrzu modlitwy. Pstrokaty anioł skinieniem głowy dziękuje za brzęk monety i gdy odwracamy się w stronę wyjścia, w ramie otwartych drzwi ukazuje się nam ta perfekcyjna perspektywa, niczym autostrada do jakiegoś innego świata: zbiegające się w nieskończoności linie pomostu, ostra krawędź horyzontu i ta postać, jak akcent, jak wykrzyknik. 

Czasem, niezwykle rzadko, może kilka razy w życiu, a może tylko raz, zdarza się, że spotyka się człowieka dokładnie takiego, jak te otwarte na ocean drzwi. Ma się wtedy jedno jedyne pragnienie: bez chwili zastanowienia pobiec do samego końca pomostu i w ubraniu wskoczyć na głęboką wodę. 

niedziela, 24 kwietnia 2016

Mousse au chocolat



Przepraszam, dziś będzie wiejsko, kulinarnie i przyziemnie. Dobrze czasem ubrać kalosze, ręce ubrudzić po łokcie, pochylić głowę ku ziemi i zwinąć troszkę przydługi sznureczek latawca myśli, gdy odlatuje za wysoko, za daleko.

Pozwólcie, że Wam przedstawię nasze nowe lokatorki. Claire jest blondynką, serce ma płochliwe, życia się boi i gdy przerazi ją hałas czy raptowność gestów, zakasując wszystkie halki biegnie drobnymi kroczkami schronić się przed okrutnością świata w swoich komnatach. Co innego Charlotte, ta ruda w czerwonych koralach, kroczy dumnie z podniesioną głową, jakby te wszystkie włości do niej należały. Zamieszkały wspólnie, pod jednym dachem, trudno mówić o przyjaźni, ale nauczyły się już rozwiązywać bez rękoczynów współlokatorskie konflikty. 

Spora to nowość u nas, bo pani domu, która nie potrafi zbyt długo usiedzieć w jednym miejscu, jak do tej pory skutecznie broniła się przed wszystkimi pieskami, papużkami i innymi morskimi świnkami, co to potrafią bezlitośnie skomplikować pakowanie walizek. Jedynym "naszym" zwierzęciem był Caramel, pojawiający się nie wiadomo skąd kocur o siwych wąsach. Głośno miauczy pod drzwiami kuchni i patrzy na nas władczym wzrokiem, który zdaje się mówić: "Dlaczego zwlekasz, marny człowieku? Czy nie widzisz, że właśnie udzielam ci wiekopomnej łaski i przyszedłem napić się u ciebie mleka?" Trzeba przyznać, że jest niezwykle arogancki, ale za te niesamowicie błękitne oczy wiele potrafię mu wybaczyć. No i przede wszystkim największą zaletą Caramela jest fakt, że jego kuweta nie znajduje się w naszym domu, tylko prawdopodobnie u któregoś z sąsiadów. 


Tak więc zamieszkały u nas dwie dziewczynki, a drewniany składany kurnik sprezentował nam mer naszej wioski w ramach programu zmniejszania ilości odpadów. Faktycznie, kury to całkiem wydajny kompostownik, w dodatku produkujący wykarmione naszymi własnymi dżdżownicami jajka o wielkich, pomarańczowych żółtkach. Dwa dziennie. Chłopcy nieustannie sprawdzają, czy już są, a gdy w końcu wydarza się wyczekany cud, niosą je w złączonych dłoniach, dostojnym krokiem, w skupieniu, jakby to była jakaś nabożna procesja. Gdy ostrożnie kładą je w moich palcach, są jeszcze ciepłe dotykiem małych rączek, płynie przez nie życie. 

A jak już jest ich tyle, że nie wiadomo, co z nimi zrobić, nadchodzi czas na klasykę francuskich deserów: mousse au chocolat. 

Mousse au chocolat

200 g gorzkiej czekolady o co najmniej 70 % zawartości kakao (najlepsza jest Nestle Dessert)
6 jajek
szczypta soli

Stopić czekoladę w mikrofalówce, przestudzić. Oddzielić żółtka od białek. Żółtka utrzeć mikserem z przestudzoną czekoladą, a białka ubić na sztywną pianę ze szczyptą soli. Wszystko razem dokładnie wymieszać, przełożyć do pucharków i wstawić co najmniej na 6 godzin do lodówki, by mus stężał. Można podawać z kleksem bitej śmietany albo biszkoptami, ale prawdziwi czekoladoholicy najbardziej lubią po prostu zanurzyć w nim łyżeczkę.  

niedziela, 10 kwietnia 2016

Widokówka z Laon



Spacerując w niedzielne popołudnie po starówce Laon mamy wrażenie, że oto znaleźliśmy się w jakimś pradawnym mieście zatopionym na dnie oceanu. Puste ulice, puste domy, puste okna, cisza przemijania zapomnianego świata. Tylko Notre Dame wydaje się pulsować życiem, jej bryła ma w sobie coś organicznego, rozgałęzia się w nieskończoność jak rafa koralowa, zbudowana nie z koralowców, a z tysięcy ludzkich istnień. Przepływamy całe miasto wzdłuż i wszerz, niesie nas wielką wapienną falą, kołysze, wprowadza do podwórek, jak do podwodnych jaskiń. 

Kiedyś nauczymy się oddychać powietrzem i gdy w końcu sztormowa kipiel wyrzuci nas na brzeg, wynurzymy się z czasu, jeszcze cali mokrzy, jak nowo narodzeni. Dziś o lądzie niczego nie wiemy, obcy nam jest zapach kwiatów i dotyk wiatru. Stojąc na brukowanym placu przed katedrą przyglądamy się ławicom gołębi wzbijających się ku powierzchni, ku światłu.  

środa, 6 kwietnia 2016

Louis Couperin


35 lat. Może jest już później, niż myślisz?

Organy w paryskim kościele świętego Gerwazego milczały przez całą niedzielną mszę, nigdy wcześniej się to nie zdarzyło, co się dzieje z organistą? Gdy znaleźli go w malutkim służbowym mieszkaniu tuż obok plebanii, nie żył już od kilku dni. Jako przyczynę śmierci oficjalnie podano chorobę, choć nie było co do tego żadnej pewności. Nikt nie znał też daty urodzin, sam mówił, że ma za sobą 35 wiosen, więc sporządzono naprędce akt zgonu: Louis Couperin, urodzony w 1626 roku, organista, stanu wolnego, bezdzietny, zmarł 29 sierpnia 1661 roku w Paryżu. Nawet data śmierci nie jest pewna w tej historii.

Prawdopodobnie pochodził z podparyskiej wioski Chaumes-en-Brie, gdzie pracował u notariusza. W rodzinie miał kilku muzykantów i to pewno od nich nauczył się grać na violi da gamba, klawesynie, czy nawet na kościelnych organach. Skąd jednak znał tajniki sztuki kompozycji i jak to możliwe, że pobrzmiewa w jego muzyce bardzo nowatorski na owe czasy włoski chromatyzm? Podobno trafił na dwór Ludwika XIV za pośrednictwem Jakuba z Chambonnières, słynnego klawesynisty. Anegdota głosi, że w dzień świętego Jakuba kilku wyrostków z Chaumes - byli wśród nich także bracia Couperin - chciało się wprosić na przyjęcie wydawane z okazji imienin muzyka w jego rodzinnym zamku w pobliskim Chambonnières, wzięli więc swoje viole i poszli grać serenady pod oknami pałacu. Jakub tak był zauroczony muzyką chłopców z Chaumes, że postanowił przedstawić jej kompozytora, Louisa, na królewskim dworze, na którym sam często grywał. Tak twierdzi Titton du Tillet, kronikarz artystycznego światka XVII i XVIII-wiecznej Francji... ale czy można mu wierzyć? Urodził się przecież 15 lat po śmierci Louisa...

Jak chłopcu ze wsi żyło się na królewskim dworze? Czym przywitał go Paryż? O tym już Titton du Tillet milczy, więc wsłuchajmy się w muzykę Louisa, w odciśnięte na pięciolinii ślady uczuć. W kopiowanych z pokolenia na pokolenie rękopisach udało się ocalić 70 stron napisanych na organy i 130 utworów na klawesyn, w większości tańce, które kiedyś składały się w suity, niestety nikt już nie wie w jakiej kolejności. Doczekały się nagrania na fortepianie dopiero w styczniu 2016 r. przez Pierra Chalmeau (do skosztowania TUTAJ i jeszcze TU.), pod palcami którego rozkwitają, jak wiosenna łąka, skrzą się trylami, jak krople rosy. Sarabandy, chaconne, pavane, gigue i preludia snują poetycką opowieść o samotności i tęsknocie, pełną intymności i czułości, brzmią jak nocna rozmowa z przyjacielem, gdy w końcu można sobie pozwolić na smutek, jak wyznanie miłości z góry skazanej na banicję, jak przekonanie, że może istnieć spełnienie w niespełnieniu.

W podręcznikach i encyklopediach Louis pozostał przede wszystkim wujem François Couperin, nazywanego "Wielkim", tym, który objawił światu dynastię Couperin - najwspanialszy z barokowych francuskich muzycznych rodów. Komponował zaledwie przez 10 lat, jego kariera na królewskim dworze dopiero zaczynała nabierać kształtów, mógł stać się dla klawesynu tym, kim Chopin był dla fortepianu... Cisza zapadła, gdy miał 35 lat.

35 lat. Suity Louisa nucą się mimowolnie na wiosennym spacerze, gdy przezroczyste płatki kwitnącej wiśni opadają bezpowrotnie.