sobota, 26 listopada 2016

Martynika: Katedra żywiołów





Rok 1671: W samym centrum Fort de France, tuż koło wojskowej fortecy, robotnicy splatają dach z trzciny wsparty na czterech palach wyciosanych w pniu drzewa kapokowego. Tak wygląda najwcześniejszy kościół wyspy. Nie ma nawet ścian. 

Żywioł pierwszy: Ogień niesiony przez Holendrów. Trzeba budować od początku.

Rok 1703: Wznoszą się kamienne mury, lśni czerwona dachówka w kształcie rybiej łuski. 130 stóp długości, 30 szerokości, dwie boczne kaplice.

Żywioł drugi: Morskie fale. Nikt nie rozumie, co się stało, najstarsi nie pamiętają, by morze kiedykolwiek wcześniej wdarło się do miasta. Trzeba naprawiać podmyte fundamenty.

Rok 1829: Brakuje miejsca dla wiernych na niedzielnej mszy, trzeba dobudować piętro trybun, zamówić nowe ławki. Lepiej zburzyć drewniane domki przed samą katedrą, tak na wszelki wypadek, ze wszystkich żywiołów ogień wciąż jest tym, który przeraża najbardziej. 

Żywioł trzeci: Trzęsienie ziemi. Sypią się dachówki, pękają mury. Wielkie czerwone drzwi wciąż stoją, ale nikt nie odważa się przekroczyć ich progu. 

Rok 1854: Katedrę znów zbudowano od podstaw i pokryto dachem z ocynkowanej blachy. Bogato rzeźbione ławki zapełniają nawy, wszyscy podziwiają drewnianą ambonę. 

Żywioł czwarty: Wiatr. Dach odfruwa wraz z cyklonem.

Rok 1895: Znów trzeba budować od początku. W Metropolii Eiffel wznosi oszałamiające metalowe konstrukcje, Martynika nie może być gorsza. Nowa katedra powstanie ze stalowych puzzli, które przypłyną z Francji. Będzie mieć ośmiokątną bizantyjską kopułę i dziewiętnaście witraży opowiadających o Świętym Ludwiku. Misterne zdobienia obrosną każdy centymetr ścian i sufitu, jak nieposkromiona tropikalna roślinność sąsiednie strome wzgórza. 




Żywioł piąty: Amerykańscy turyści w gumowych klapkach. Przypływają do Fort de France w olbrzymich promach, tych dryfujących miastach emerytów, co transportują z wyspy do wyspy 3000 pasażerów i 800 osób obsługi. Wchodzą do katedry od strony Mc Donald'sa, spoglądają na kopułę przez ekrany telefonów i wychodzą przez transept na targ z pamiątkami, nawet się nie zatrzymują.

Rok 2016: Niedługo skończy się listopad, a pomme cannelle ciągle jeszcze niedojrzałe. Przedłuża się pora deszczowa i dzień w dzień leją się z nieba całe wodospady. Kto by tam myślał o parasolu, pamiętał o pelerynie, katedra będzie nam schronieniem. Deszcz wlewa się do środka przez szeroko otwarte drzwi i płynie wartką strugą środkiem głównej nawy. 

Ażurowa dzwonnica przepuszcza podmuchy wiatru, metalowe przęsła poddają się drżącej ziemi, woda wytycza na posadzce swoje własne ścieżki. Żeby przetrwać w tropikach nie można opierać się żywiołom, trzeba się na nie otworzyć. Nauczyć się pokory.



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz