Latarnia Héaux de Bréhat widziana z Pleubian w czasie przypływu |
Wejdźcie teraz ze mną do środka po drabince z miedzianych szczebli umocowanych w skale. (...) Jesteśmy na pierwszym piętrze. Wokół nas magazyny z drewnem i linami. Nad naszymi głowami cynowe skrzynie z zapasami rzepakowego oleju, który zasili latarnię oraz beczki wody pitnej dla trzech latarników, 50 litrów na tydzień.
Armand de Quatrefages, z zawodu lekarz, który pisywał czasem dla "Revue des deux mondes" o rozmaitych farmaceutykach, tym razem dzieli się z czytelnikami wrażeniami z wizyty w nowo zbudowanej latarni morskiej. A wrażenia tego lutego 1840 r. zaiste są pamiętne. Wystające z oceanu skały dzieli od wyspy Bréhat ponad 10 km, które trzeba przebyć w rybackiej łódce. Kiedyś pływały tu większe statki transportujące bloki granitu z Morvil ciosane na budowę latarni według nowatorskiego projektu młodego architekta Léonce Reynaud ("żadnego cementu, tylko kamienne wypustki pasujące do siebie jak klucz do zamka!"), ale odkąd ukończono roboty, żaden kapitan przy zdrowych zmysłach nie zapuszcza się w te niebezpieczne rejony: podwodne głazy prujące kadłub, kilkunastometrowe fale, silne prądy, wiry... tylko rybacy z Bréhat dają się namówić na przeprawę i to dopiero po odpowiedniej dozie calvadosa. Latarnię budowano cztery lata, kolejne sztormy opóźniały prace, kolejne statki transportujące granit zawracały w połowie drogi, kolejne przedsiębiorstwa budowlane zrywały kolejne umowy, do kosztorysu trzeba było dopisywać kolejne linijki. Gdy w końcu 1 lutego 1840 r. mieszkańcy Bréhat po raz pierwszy ujrzeli lśniące 47 m. nad linią horyzontu białe światło, zdejmowali czapki z głów i mówili o cudzie.
Na trzecim piętrze znajduje się kuchnia i spiżarnia, dokładnie na poziomie pierwszej galeryjki, a nad nimi sypialnie latarników, po jednej na każdym z trzech kolejnych pięter. Na siódmym piętrze natraficie na pokój z wypastowanym parkietem i gipsowymi sztukateriami. To pomieszczenie dla inżynierów, którzy od czasu do czasu kontrolują, czy latarnia dobrze działa. Tutaj, pośrodku oceanu, sto stóp nad jego powierzchnią, znajdziecie wygody i prestiż godny paryskiego apartamentu. Obrazy na ścianach, mahoniowe meble, kominek z brązu i marmuru. To pomieszczenie, które przez większość czasu nie jest zamieszkane, spełnia we francuskich latarniach morskich funkcję dyscyplinarną: nieustannie przypomina latarnikom obecność szefa.
Quatrefages wspina się następnie do służbówki, w której składowane są przedmioty niezbędne do podtrzymania ognia, dzbany z olejem i zapasowe lampy, a stamtąd po drabince wchodzi w końcu na najwyższe piętro, gdzie znajduje się chroniona przez olbrzymi szklany klosz lampa.
Jest to swego rodzaju szklana beczka, której kręgi są pryzmatami z tej samej substancji i która posiada od góry i od spodu swoiste żaluzje składające się z kilku rzędów ukośnych luster.
Quatrefage pochyla się w zachwycie nad skomplikowaną lampą, próbuje zrozumieć zasady optyki geometrycznej, której poświęci większą część artykułu dla "Revue des deux mondes", znów będą mu zarzucać pretensjonalną erudycję, ale on po prostu nie potrafi inaczej mówić o miłości. Nie przeszkadzajmy mu, lepiej, żeby się nie dowiedział, że sto lat później, pod koniec II Wojny Światowej, Niemcy wysadzą w powietrze dwa górne piętra latarni, że szklana lampa potłucze się na kawałki, że pochłoną ją fale. Że Phare des Héaux de Bréhat stanie się symbolem niezłomności francuskiej myśli technicznej, że odbudowana będzie jeszcze wyższa, że będzie mierzyć aż 56 m. Że ostatni latarnicy wsiądą do rybackich łódek w 1982 roku, gdy latarnia zostanie zautomatyzowana i już nie trzeba będzie przez całą noc dolewać rzepakowego oleju do ognia.
Quatrefage dostrzega przez okno latarni walczącą z falami rybacką łódź. Pora wracać, lecz zanim zejdzie w dół po tych wszystkich schodach i drabinach, po raz ostatni spogląda na lampę. Przez krótką chwilę, tak krótką, jak błysk morskiej latarni, jest pewien, że właśnie pojął tajemnicę światła. Gdyby nie był lekarzem, pewno zostałby latarnikiem.
Inspiracje:Na trzecim piętrze znajduje się kuchnia i spiżarnia, dokładnie na poziomie pierwszej galeryjki, a nad nimi sypialnie latarników, po jednej na każdym z trzech kolejnych pięter. Na siódmym piętrze natraficie na pokój z wypastowanym parkietem i gipsowymi sztukateriami. To pomieszczenie dla inżynierów, którzy od czasu do czasu kontrolują, czy latarnia dobrze działa. Tutaj, pośrodku oceanu, sto stóp nad jego powierzchnią, znajdziecie wygody i prestiż godny paryskiego apartamentu. Obrazy na ścianach, mahoniowe meble, kominek z brązu i marmuru. To pomieszczenie, które przez większość czasu nie jest zamieszkane, spełnia we francuskich latarniach morskich funkcję dyscyplinarną: nieustannie przypomina latarnikom obecność szefa.
Quatrefages wspina się następnie do służbówki, w której składowane są przedmioty niezbędne do podtrzymania ognia, dzbany z olejem i zapasowe lampy, a stamtąd po drabince wchodzi w końcu na najwyższe piętro, gdzie znajduje się chroniona przez olbrzymi szklany klosz lampa.
Jest to swego rodzaju szklana beczka, której kręgi są pryzmatami z tej samej substancji i która posiada od góry i od spodu swoiste żaluzje składające się z kilku rzędów ukośnych luster.
Quatrefage pochyla się w zachwycie nad skomplikowaną lampą, próbuje zrozumieć zasady optyki geometrycznej, której poświęci większą część artykułu dla "Revue des deux mondes", znów będą mu zarzucać pretensjonalną erudycję, ale on po prostu nie potrafi inaczej mówić o miłości. Nie przeszkadzajmy mu, lepiej, żeby się nie dowiedział, że sto lat później, pod koniec II Wojny Światowej, Niemcy wysadzą w powietrze dwa górne piętra latarni, że szklana lampa potłucze się na kawałki, że pochłoną ją fale. Że Phare des Héaux de Bréhat stanie się symbolem niezłomności francuskiej myśli technicznej, że odbudowana będzie jeszcze wyższa, że będzie mierzyć aż 56 m. Że ostatni latarnicy wsiądą do rybackich łódek w 1982 roku, gdy latarnia zostanie zautomatyzowana i już nie trzeba będzie przez całą noc dolewać rzepakowego oleju do ognia.
Quatrefage dostrzega przez okno latarni walczącą z falami rybacką łódź. Pora wracać, lecz zanim zejdzie w dół po tych wszystkich schodach i drabinach, po raz ostatni spogląda na lampę. Przez krótką chwilę, tak krótką, jak błysk morskiej latarni, jest pewien, że właśnie pojął tajemnicę światła. Gdyby nie był lekarzem, pewno zostałby latarnikiem.
- http://sallevirtuelle.cotesdarmor.fr/inventaire/pleubian/Geoviewer/Data/html/IA22014791.html
Widok na latarnię z wyspy Bréhat podczas odpływu |
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz