środa, 20 maja 2015

Martynika: Mamadou


Codziennie o świcie Mamadou wypływa z portu Le François swoją żółtą łódką sprawdzić, co złapało się nocą do drucianych pułapek leżących na dnie zatoki. Jeśli to tylko kilka kolorowych rybek, trzeba będzie popłynąć dalej, tam, gdzie huczące fale rozbijają się o rafę koralową i spróbować złowić stukilowego miecznika, zanurkować po kilka lambi, albo białych jeżowców. Dziś jednak jest dobry dzień, Mamadou wyłącza silnik łodzi, zarzuca kotwicę, zwinnym ruchem wskakuje do wody, by po chwili wynurzyć się na powierzchnię ściskając w dłoniach klatkę z metalowej siatki. Połów jest udany, z klatki spoglądają przerażone langusty, wymachują czułkami. Langusty są trzy, każda warta jakieś 15 Euro, można wracać do portu pograć z kumplami w domino. Można by co prawda spróbować zarobić więcej, w zatoce jest tak dużo ryb, że wystarczy zarzucić do wody sam haczyk z kolorowym pomponem, by po chwili trzepotała na nim jakaś smaczna rybka. Można by... tylko po co? Dziś jest dobry dzień, są langusty, może i jacyś turyści się przytrafią?

Turyści proszą zawsze o to samo: kąpiel na położonej kilka kilometrów od brzegu mieliźnie nazywanej "Wanną Józefiny". Z tą Józefiną to skomplikowana sprawa. Podobno przyszła cesarzowa miała w zwyczaju zażywanie kąpieli morskich w tym właśnie miejscu, tylko, że po pierwsze w XVIII w. mało kto kąpał się w ogóle w morzu, zwłaszcza jeśli był córką kolonialnych szlachciców, a po drugie Józefina mieszkała na drugim końcu wyspy. Turystom to jednak zupełnie nie przeszkadza, są w stanie zapłacić kilka Euro, żeby tylko ktoś ich dowiózł łódką na miejsce, gdzie mogą spokojnie sączyć rum z plastikowych kubeczków stojąc po pas w ciepłej, turkusowej wodzie... na środku oceanu.


Mamadou wyjmuje langusty z pułapki do plastikowego wiadra, na przynętę wkłada do klatki miąższ orzecha kokosowego i wyrzuca klatkę za burtę. Jutro na pewno też będzie dobry dzień. Tymczasem wraca do portu, langusty w desperacji stukają czułkami o wiaderko, oficjalnie praca na dziś skończona.


Kiedy z całą rodziną docieram do malutkiego portu w Le François, nagle nie wiadomo skąd zaczynają się zbierać ciemne chmury. Dowiedzieliśmy się już, że oficjalnie nie ma rejsów statkiem po zatoce, ale z rybakami zawsze się da coś załatwić. Jest dziewiąta rano, Mamadou w czerwonym podkoszulku siedzi przy rozkładanym stoliku obok stosu muszli lambi, popija kawę grając w domino z trzema innymi rybakami. Uśmiecha się do mnie serdecznie i jako pierwszy rzuca "Bonjour", więc to właśnie jemu zaczynam tłumaczyć wszystkie moje niepokoje. Zrywa się wiatr i spadają pierwsze krople deszczu.

- Bonjour, chcielibyśmy popływać łodzią po zatoce, ale nie do Wanny Józefiny, tylko może na jakąś wysepkę, no ale zaczyna padać, a my jesteśmy z małymi dziećmi, do tego ten wiatr, będzie nam zimno, to może przyjdziemy innym razem...

Mamadou przerywa mi spokojnym, pewnym siebie głosem:

- Po co szukasz czegoś, czego mieć nie możesz? Co nie jest ci do niczego potrzebne? Zrób dzisiaj to, co chcesz zrobić dzisiaj. Dzisiaj jest dobry dzień.

Zaufaliśmy Mamadou, a jego łódka zabrała nas tam, gdzie świeciło słońce.





2 komentarze :