wtorek, 14 czerwca 2011

Kołyska


Generał Antoine Beaudemoulin miał zamaszystego wąsa, lśniącą szablę u boku i dwa kilogramy orderów. Kiedy Raymond Poincare mianował go na głównego sekretarza kancelarii prezydenckiej, ani mu się nie śniło, że rok później całe dywizje żołnierzy pójdą pod jego rozkazami na śmierć, by bronić Francji przed Wielką Wojną. Na dolnej półce szafy w naszym salonie stoi niepozorne pudło pełne czarno-białych zdjęć ofiar historii w sztywnych mundurach, programów oficjalnych podróży i rozmaitych wizyt prezydenta Poincare oraz kolorowych menu z przyjęć wydawanych na jego cześć, na których generał Antoine też często bywał: ortolany, trufle, fois gras, potrawki z jeleni, szparagi, sorbety, szampany, trzydziestoletnie burgundy...

Generał Antoine musiał mieć jakąś żonę, choć niestety w naszym pudle nie ma ani jednego jej zdjęcia. Nie wiemy nawet, jak miała na imię - francuski bon ton jest bezlitosny, pewno całe życie była tylko Madame Antoine Beaudemoulin. To właśnie ona musiała w okolicach roku 1900 kupić kołyskę: na kółeczkach, wyplataną z wikliny, z bambusową rączką i budką z ręcznie robionych koronek. Trzeba by dopytać jakiegoś wuja ile państwo Beaudemoulin mieli dzieci, jedno jest pewne: mieli córkę, której na imię było Antoinette. I ona z całą pewnością już spała w tej kołysce.


Antoinette była wysoka, smukła i bardzo delikatna. Wyszła za mąż za rolnika, choć raczej wypadało by powiedzieć "za latyfundystę". Nazywał się Xavier i miał piękny dom z ogrodem na końcu świata, czyli w odległej od Paryża o jakieś 50 km Fosse Martin. Oprócz domu miał też wielką fermę, sady, kilkaset hektarów, kilkudziesięciu pracowników (w tym ze dwudziestu Polaków), kilka pierwszych na świecie traktorów i prywatną średniowieczną kaplicę, w której będziemy mogli ochrzcić nasze dzieci. Droga Antoinette, czy wyjdzie panienka za mnie? To nie jest przecież żaden mezalians, ma cherie, zobaczysz, przekonam tego twojego ojca generała.

Antoinette i Xavier mieli pięcioro dzieci i wszystkie spały w białej wikinowej kołysce na kółeczkach. Co prawda Wielka Wojna porządnie przykurzyła białe koronki, ale były to jeszcze czasy, kiedy podstawą edukacji każdej szanującej się przyszłej żony były misterne robótki ręczne i Antoinette obserwując swój rosnący brzuch własnoręcznie obszyła budkę bawełnianym muślinem. Marcel przesikał materacyk na wylot, Denis obgryzł bambusową rączkę, Georges spał w niej tylko cztery miesiące, bo potem tak wierzgał, że prawie ją przewrócił, przed narodzinami Marie-Claire trzeba było obszyć budkę na nowo, no a potem była jeszcze Agnes.


Kiedy poznałam ją kilka lat temu, od zdjęcia na huśtawce dzieliło ją już pewno z 70 lat. Zastanawiałam się jaka była zanim choroba Parkinsona zabrała jej łagodność rysów twarzy i zanim pomieszała dni tygodnia i imiona wnuków. Agnes też wyszła za mąż za rolnika i jej dzieci też spały w białej wiklinowej kołysce na kółeczkach.


Potem trop się gubi. Wiklina przestała pasować do mebli kuchennych typu "formica", nikomu już się nie chciało na nowo obszywać budki i kołyska trafiła na strych. Nie wiadomo dokładnie jakim cudem znalazła się u Marie-Pascale, bo to ona właśnie wtedy, gdy mój brzuch zaczął się zaokrąglać, zaproponowała: "Nie chcielibyście takiej wiklinowej kołyski? Zajmuje nam miejsce na strychu..."


Petit Loup urodził się 20. 10. 2010 roku. Od dawna już nie śpi w kołysce, bo po czterech miesiącach nogi przestały się mu mieścić. Teraz już tylko bawi się w niej na siedząco pod naszym czujnym okiem, bo nigdy nie wiadomo, kiedy po raz pierwszy uda mu się samodzielnie wstać. Odmalowałam kółeczka, zmieniłam materacyk, obszyłam na nowo budkę. Zaczęłam szukać tych wszystkich kobiet, które kołysały w niej swoje dzieci do snu. Kto będzie następny?


PS.

- Żona generała Beaudemoulin nazywała się Robert.
Widząc moje zdziwienie, Wuj Denis znacząco podrapał się po łysinie i sprostował:
- Jej panieńskie nazwisko to Robert, na imię miała Jeanne. Oj, nie wiem, czy miała jakieś rodzeństwo. W każdym razie miała trójkę dzieci. Najstarszy był Marcel, który zginął na froncie Wielkiej Wojny. Był bardzo młody, miał może ze dwadzieścia lat. Marcel miał młodszego o rok brata, Jean się nazywał, stracił nogi na wojnie, w moich najwcześniejszych wspomnieniach z dzieciństwa na rodzinnym spotkaniu pojawia się taki blady chudzielec na wózku inwalidzkim, to musiał być on. Antoinette była najmłodsza.
Ciekawe, czym kierowali się Jeanne i Antoin dając swoim dzieciom na imię Jean i Antoinette. I dlaczego Antoinette nazwała swojego syna imieniem zmarłego brata. Co oznacza ta gra lustrzanych odbić?

12 komentarzy :

  1. Pięknie! I śliczna opowieść...

    i zaniemówiłam

    urodziłam się 20.10 tyle, że 38 lat wcześniej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz juz wiem skad ta dluga przerwa :-) GRATULACJE, Dobrawko!
    Tez lubie, gdy przedmioty maja swoja ciaglosc. Piekna historia :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wróciła, wróciła, wreszcie !!!!!!!!!!!! Otwierałam ze strachem, że chcesz ogłosić zamknięcie bloga i nawet nie wiesz jak odetchnęłam. Cudne zdjęcia, fantastyczna kołyska i co za historia! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Piekna historia...toż to materiał na opowiadanie...trzeba pewnie jednak troszkę jeszcze poszperac w rodzinnej historii, żeby dowiedzieć się, jak ułozyły sie losy małych mieszkancow kołyski...

    OdpowiedzUsuń
  5. Kołyska cudna, a historia jeszcze bardziej - chwyta za serce :)Najbardziej dekoracyjny jest Młody Człowiek - fajnego ma loczka i to "COŚ" w oczach :) Pozdrowienia i powodzenia we wszystkim!

    OdpowiedzUsuń
  6. Przepiękna opowieść no i oczywiście najszczersze GRATULACJE!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. I już wiemy czemu milczałaś. Świetnie Cię znów czytać Dobrawko. A historia przepiękna. Teraz dzięki Twojemu wpisowi, kolejne matki będą mogły łatwiej śledzić historię kołyski.
    Ciepłe pozdrowienia dla Ciebie i dla Maleństwa.

    OdpowiedzUsuń
  8. Kochani, miło się wraca do TAKICH czytelników :) Dziękuję Wam bardzo, że jesteście.

    OdpowiedzUsuń
  9. Kołyska cudna! My musieliśmy kupić na amazon, nie za bardzo mi się podoba jej obszycie... możesz powiedzieć jak obszywałaś swoją? tak bajecznie wygląda... Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  10. Obszycie budki nowym materiałem nie było skomplikowane, tylko czasochłonne. Najpierw delikatnie zdemontowałam starą, która posłużyła mi za wykrój, później przednią część obszyłam haftowaną krajką z metrażu, a potem po prostu całymi godzinami przyszywałam materiał do bambusowego rusztowania. Nasza budka jest obszyta złożonym na pół kawałkiem bawełnianego płótna, rusztowanie znajduje się w środku między dwoma warstwami materiału, które wystarczyło ze sobą zszyć lekko je marszcząc. Bardzo przydała mi się półokrągła igła tapicerska. I już... choć przyznam, że zajęło mi to ze trzy dni. W końcu historia kołyski zobowiązuje!

    OdpowiedzUsuń
  11. Dziękuję cudnie za pomoc :) Spróbuję sama obszyć swój kosz :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Jaka cudowna kołyska, przesłodka jest! A historia urzeka i chwyta za serduszko :)

    OdpowiedzUsuń