piątek, 11 marca 2016

Amiens: Chlodwig


Mam z Tobą spory problem, Chlodwigu. 

Musisz gdzieś tu być wśród tych wszystkich koronowanych głów na galerii katedry w Amiens, kogo jak kogo, ale Ciebie nie mogło przecież zabraknąć w tej procesji. Nie drżysz na głos anielskich trąb, nie wilgotnieją Ci dłonie ze strachu, Bóg Twojej Królowej Klotyldy nigdy Cię nie zawiódł. Patrzysz na mnie z góry... a ja ciągle nie wiem, który z królów to Ty. I nawet światły John Ruskin, który potrafi rozpoznać wszystkich kamiennych proroków Katedry i odszyfrować biblijny werset z każdego czterolistnego medalionu, nie przyszedł mi dziś z pomocą.*

Oświetlone błyskawicą historii, na krótką chwilę Amiens było Twoim miastem. Miałeś zaledwie 15 lat, gdy właśnie tutaj uchwyciłeś w dłonie wraz z ostatnim tchnieniem Twojego ojca całe królestwo Franków, lekki biały obłok o niepewnych granicach. Był V w., ludzkie życie mierzono inną miarą, nikt nie pomyślał, że byłeś na to za młody. Gibkie ciało przywodzące na myśl grę mięśni biegnącego jelenia i błękitne oczy zdradzały Twoje germańskie pochodzenie. Nauczono Cię jak lekką lancą i ciężkim toporem zawsze trafiać w cel, jak bez wahania kroczyć z dumnie zaciśniętą szczęką na spotkanie wroga, nawet gdy przeważa liczebnie i jak pozostać na zawsze niezwyciężonym, wszystko jedno: żywym czy martwym. Frank znaczy "szczery", Frank znaczy "wolny", ciągle dokądś się spieszyłeś, z kimś walczyłeś, wolałeś pościć na koniu, niż ucztować w spoczynku, jak dziecko, które boi się, że gdy będzie stało w kącie, ominie je najważniejsze.

Poszły za Tobą całe wojska w zbrojach z twardo wyprawionej skóry, w opończach z cierpliwie splatanych konopi. Podziwiali Twoje jedwabiste loki spływające jak płaszcz na plecy i ramiona, warkocze do kostek Twojej Klotyldy, to królewski przywilej, im kazałeś przycinać włosy krótko nad czołem, ciągle wierzyłeś w te pogańskie gusła.

Wygrałeś z Rzymianami pod Soisson, a Twoi żołnierze, jak wszyscy zwycięzcy wyjęci spod prawa, gwałcili, mordowali i rozkradli, co tylko się dało, nawet liturgiczne naczynia chrześcijańskich kościołów. Tu właśnie po raz pierwszy spotkałeś się z biskupem Remigiuszem, miał odwagę Cię upomnieć, byś zwrócił kościołowi zrabowany misternie zdobiony srebrny dzban. I gdy tak siedzieliście z żołnierzami dzieląc łupy nie mogłeś się doprosić o ten dzban, wybuchła kłótnia, a jeden z żołnierzy - zawsze znajdzie się taki mały krnąbrny furiat - krzycząc "Dostaniesz tylko to, co sprawiedliwie ci się należy", swoim wielkim toporem rozrąbał dzban na pół. Nigdy nie zagoiła się w Tobie rana tej zniewagi - czy nie wiedziałeś, że śmierć tego żołnierza i tak niczego nie zmieni? Mogłeś wyzwać go na pojedynek, albo po prostu skazać na ścięcie, byłoby to dla Ciebie mniej haniebne. Choć szkolne podręczniki z upodobaniem powtarzają tę historię, nie potrafię w niej znaleźć żadnego morału, żadnej lekcji dla potomnych. Odczekałeś rok i w czasie przeglądu Twoich wojsk upatrzyłeś sobie tego biedaka, wyrwałeś mu z rąk okrągłą tarczę i rzuciłeś ją na ziemię, a gdy się po nią schylił uderzeniem topora rozłupałeś mu czaszkę. Nawet nie spojrzałeś mu w oczy. "Przypomnij sobie o dzbanie ze Soisson", podobno krzyczałeś jak oszalały.

A potem była ta historia z Alemanami, chyba po raz jedyny w życiu naprawdę się wystraszyłeś, kiedy musiałeś zawalczyć o własne życie w Tolbiac. W panice wzywałeś więc tego obcego Boga, Chrystusa Twojej Królowej, a gdy wygrałeś bitwę, wywnioskowałeś, że musiał być po Twojej stronie. Co Ty o nim wiedziałeś? Opis Twojego chrztu, który przyjąłeś w Reims z rąk Remigiusza, gdy już obierze się go ze skórki legendy, pojawiającej się cudownie gołębicy i innych głosów z nieba, ukazuje Cię takim, jakim byłeś naprawdę: jak garnek mleka postawionego na zbyt silnym ogniu, co nigdy nie wiadomo, kiedy wykipi. Kiedy Remigiusz prawi kazanie o męce i śmierci Chrystusa, można odnieść wrażenie, że słyszysz tę historię po raz pierwszy, zrywasz się więc ze swojego tronu, chwytasz lancę i wygrażasz nieobecnym oprawcom Boga Klotyldy, że gdybyś tam był z Twoimi dzielnymi Frankami...

Nie oślepiło Cię Światło, nie spadłeś z konia, Twoje życie przed i po Chrzcie jest dokładnie takie samo - złośliwi wytkną Ci, że chodziło o politykę. Nic nam nie wiadomo, byś żałował jakiegokolwiek grzechu, byś postanowił zmienić swój charakter, czy też pragnął podporządkować woli Boga swoje plany. Pozostałeś tym, kim byłeś, z jeszcze większą mocą, którą czerpałeś z wiary w nadludzkie wsparcie. Twoja wdzięczność wobec tej wyzwolicielskiej Siły i duma z bycia przez nią chronionym dodały jedynie brutalności Twoim żołnierskim zwyczajom, nakarmiły Twoje polityczne apetyty całą siłą religijnego zaangażowania. Im mocniej wierzyłeś, tym mniej miałeś skrupułów. Ty też wpadłeś w pułapkę przekonania, że Twoi wrogowie są również wrogami Boga.

Nie mnie Ciebie osądzać, cóż mogę wiedzieć o wapiennych skałach znad rzeki Sommy, z których wykuto Twe ramiona, o przeprawach wpław przez mgliste rozlewiska, o zapachu krwi Wizygotów. Tak dobrze i bezpiecznie byłoby Cię zamknąć w kwadratowej iluminowanej miniaturce, w królewskiej purpurze i złocie z odrobiną błękitu, wyrysować na Twojej twarzy nabożną pokorę, spleść Twoje palce do modlitwy. Mam jednak z Tobą spory problem, Chlodwigu, Twoje nieposłuszne pukle nie mieszczą się w żadnym kadrze. 

I kiedy znów bezsilnie próbuję Cię rozpoznać wśród katedralnych królów, uparcie pojawia się ta myśl, jak błędnie wmontowana w witraż szybka, co umknęła symetrii. Że bez Ciebie nie byłoby Katedry. Ani tej, ani żadnej innej. 

* John Ruskin, La Bible d'Amiens, Payot - Rivages, 2011

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz