Brytyjski cmentarz wojskowy w Tincourt Boucly jest jednym z ponad 420 miejsc spoczynku żołnierzy Wielkiej Wojny w departamencie La Somme. Francuzi nie mówią o Pierwszej Wojnie Światowej, tylko właśnie o Wielkiej Wojnie, która niczym miażdżący wszelkie przejawy życia stalowy walec przetoczyła się przez północną Francję. Zginął na niej co 25 Francuz, do dziś widać w rolniczym krajobrazie Pikardii ostre blizny okopów, niezagojone wrzody eksplozji pocisków.
Bitwa nad rzeką Sommą była najbardziej krwawą w historii brytyjskiej armi. Suche cyfry wprawiają w przerażające zdumienie i trudno sobie wyobrazić horror tych kilku miesięcy spędzonych w okopach. 1 lipca 1916 roku na froncie długości 40 kilometrów Brytyjczycy rozpoczęli atak - wojska francuskie były wówczas głównie skoncentrowane wokół Verdun. Ofensywa trwała do połowy listopada. Sześć miesięcy walk przyniosło zatrważający bilans: 420 000 zabitych po stronie brytyjskiej i 200 000 po stronie francuskiej. Niemcy stracili na polu bitwy 437 000 żołnierzy, co daje nam w sumie ponad milion ofiar. W tym czasie wojskom ententy nie udało się nigdy przesunać linii frontu o więcej niż 12 kilometrów. Rachunek jest prosty: pole walki miało 480 kilometrów kwadratowych, więc na każdy metr kwadratowy przypadają dwaj zabici.
Na cmentarzu w Tincourt leżą obok siebie Anglicy, Szkoci, Australijczycy, Chińczycy, Włosi, Hindusi, Niemcy, Francuzi. Na każdej białej stelli krzyż, insygnia pułku, pod nimi imię i nazwisko, data śmierci i wiek, na samym dole wolne miejsce zostawione rodzinie zmarłego na wygrawerowanie kilku słów. Bezimienne ciała zostały pochowane jako ''Known unto God'', albo ''A soldier of the Great War''. Bohaterowie, tchórzowie, zdrajcy, zabójcy i święci, niedoszli Flaubert, Dickens, Schiele. Wszyscy byli kiedyś małymi chłopcami, kochali i byli kochani, wszyscy mieli jakieś imię, wojskową ksywkę, przezwisko, którego nie lubili. Wszyscy zostali przemieleni przez wielki młyn wojny totalnej, tej, która wydziera z ramion rodziny najmłodszych, najsilniejszych i najpiękniejszych, by rzucić ich w stalowe szczęki rozdzierające na strzępy. Ci, którzy wracają, są starsi, słabsi, brzydcy. Nikt nigdy, przenigdy, nie wygrał żadnej wojny.
Wpis inspirowany wydaną w styczniu 2010 przez Stock książką Guillaume de Fonclare ''Dans ma peau''.
Przeczytałam ostatnio w felietonie Stommy w Polityce (pewnie jakiś stary numer), że pod Verdun walczyło 85% młodych Francuzów. Francuskie dowództwo postawiło na rotację oddziałów, Niemcy z kolei tylko uzupełniali braki kadrowe. Niemców pod Verdun walczyło ponoć tylko 10%. I tak po wojnie we Francji żaden rząd z nastawieniem militarystycznym nie miałby szans na wygraną, a w Niemczech sprytnie wykorzystano hasło noża w plecy, ponieważ tam wojna nie była aż - według Stommy - taką traumą, jak we Francji.
OdpowiedzUsuńI niedoszli Remarque'owie. Brr. A na zachodzie dalej bez zmian.
OdpowiedzUsuńPięknie to napisałaś... dodam tylko od siebie, że szkoda mi iż dopiero na cmentarzu niektórych udaje się "pogodzić" niezależnie od wiary, narodowości, poglądów...
OdpowiedzUsuńI masz rację... wojna to stan nie do wygrania...
Pozdrawiam Cię!
pikfe:jak się trochę pomieszka na tej ziemi, z której ciągle jeszcze co roku wydobywa się tony niewybuchów sprzed prawie stu lat, lepiej się rozumie zachowanie Francuzów w czasie drugiej wojny światowej. To była prawdziwa rzeźnia, bezsensowna, bezcelowa, oby nigdy więcej.
OdpowiedzUsuńKK: Niestety masz rację. Może dlatego, że niektóre kraje, jak takie USA na przykład, nigdy nie doświadczyły takiego horroru na własnym terytorium?
Mała Mi: Wiesz, ci żołnierze nic do siebie nie mieli, zostali wplątani w trybiki wielkiej maszyny historii, która kazała im siebie nawzajem wyrzynać bagnetami. Było takie słynne wydarzenie, o którym nawet kilka lat temu powstał film ''Joyeux Noel'', kiedy to w wigilię 1914 roku niemieccy, francuscy i brytyjscy żołnierze na jednym z frontów zawarli nieoficjalne zawieszenie broni na jedną noc, wyszli z okopów, składali sobie życzenia, pili razem wódkę i śpiewali bożonarodzeniowe pieśni. A potem wrócili do okopów i zaczęli do siebie strzelać. Taki był rozkaz.
Mój pradziadek walczył na froncie we Francji w armii pruskiej, mam zachowane foty z tego okresu, świetna pamiątka. Ocalał, bo został ranny i resztę wojny spędził w lazarecie. Drugi pradziadek poszedł walczyć za kajzera na wschód. Jego ciała nigdy nie odnaleziono.
OdpowiedzUsuńPoruszająca notka i porażające liczby...aż się wierzyć nie chce że u mnie w pokoju leżałoby 20 ciał...;/ bardzo obrazowo to przedstawiłaś.
OdpowiedzUsuńCzytałam kiedyś o tej Wigilii w 1914 roku. Niesamowity pakt, który ukazuje,że żołnierze byli tylko kukiełkami sterowanymi z góry za pomocą czegoś mniej przyjemnego aniżeli standardowe sznurki.
Merci pour votre gentillesse, et pour le bonheur que vous me faites d'avoir aimé mon livre.
OdpowiedzUsuńBien à vous,
Guillaume de Fonclare