czwartek, 2 czerwca 2016

Mont Saint Michel: Ballada o ślepym rycerzu.


Zupełnie inaczej pamiętam to miejsce.

Zanim dotrzemy do Wzgórza, przed oczami migają nam betonowe hotele z dziwnymi wieżyczkami, plastikowe krowy i pstrokate szyldy sklepów z pamiątkami. Droga jest zupełnie nowa, tak jak i most, który prowadzi do twierdzy. Kilkuletnie herkulesowe prace odpiaszczania zatoki mające przywrócić Mont Saint Michel charakter wyspy przyniosły efekty: nie ma tu już piasku, jest szare błoto. Czekamy na zachód słońca, ale dziś sporo chmur i smagane wiatrem mury opactwa zaczerwienią się tylko przez moment, jak w błysku zapałki. Na brukowanych uliczkach i karkołomnych schodkach nie ma żywej duszy, wszystkie okna są czarne, jedynie kelnerzy w ostatniej czynnej jeszcze restauracji dzielą się napiwkiem czekając niecierpliwie, aż ociągający się klienci dopiją cydr i w końcu też sobie pójdą. Jest tu tak przerażająco pusto, że całe Wzgórze wygląda w ten wieczór niczym porzucona przez filmowców dekoracja do jakiejś amerykańskiej superprodukcji o średniowiecznej Francji. Nawet Archanioł odfrunął z klatki rusztowań na szczycie wieży. Z każdym krokiem czuję się coraz bardziej jak ten ślepy rycerz z prowansalskiej ballady, który nagle odzyskał wzrok.

A było to tak. Eloi wracał z wyprawy krzyżowej okryty chwałą męstwa, które przypłacił utratą oczu w jednej z walk z Saladynem. I nie była to ostatnia jego walka, bowiem Eloi nawet ślepy stawał w szranki z najokrutniejszymi z niewiernych u boku samego Ryszarda Lwie Serce. Zadziwiony odwagą rycerza i wzruszony jego losem jeden ze wschodnich czarowników podarował mu prezent niezwykły: rumaka mówiącego ludzkim głosem. Od tej chwili Eloi spoglądał na świat oczami wierzchowca, który galopując zwiewnie opowiadał swojemu panu o smugach srebrnego dymu nad dachami mijanych wiosek, o drżących wodach strumieni, o czułej dłoni wiatru gładzącej dojrzewające kłosy zbóż i świat opisany przez kogoś, kto potrafił dostrzec te wszystkie detale wydawał się Eloi tysiąckroć piękniejszy od tego, który niegdyś oglądał na własne oczy. Słowa rumaka malowały w jego duszy obrazy, które czyniły go szczęśliwym.

Któregoś dnia Eloi i jego zaczarowany koń dotarli do Krainy Łez, w której strach i spustoszenie siał ziejący ogniem smok. A smok jak to smok, nie tylko władzy i bogactw był żądny, ale przede wszystkim dziewczęcych serc - wyrywał je prosto z piersi i pożerał nim ostygły. I gdy tak przemierzali opustoszałe ulice kamiennego miasta, napotkali stąpający mozolnie i zawodzący wniebogłosy orszak.
- Mój panie, ministrowie, kurtyzany, straż i sam król prowadzą smokowi na pożarcie królewnę. Oczy jej zielone jak letni wiatr, usta czerwone jak pożar zórz, złote włosy spływają kaskadami na ramiona delikatne jak skrzydła łabędzia, uroda jej jaśnieje niczym słońce w lipcowe południe!
Słowa rumaka wznieciły w sercu Eloi nieujarzmiony ogień:
- Choćby ten dzień miał być moim ostatnim, ocalę królewnę!
- Smok jest potężny, panie. Przypomina zarazem węża, sępa i nietoperza. Ciało jego jest pokryte aksamitną łuską, dziób i szpony ma ptasie, a na grzbiecie wyrastają mu wielkie błoniaste skrzydła. W walce mieczem nie masz najmniejszych szans, ale możesz zwyciężyć go słowem. Zapytaj, czy lubi zagadki.
Eloi wysunął się na przód orszaku, przyłożył do ust zwinięte dłonie i krzyknął z całych sił:
- Smoku, lubisz zagadki?
- Wielceś zuchwały, człowieczku o pustych oczodołach - zaśmiał się smok, wypuszczając z dzioba kłęby dymu. - Co mi proponujesz?
- Zagadkę, której stawką będzie życie królewny - wyszeptał rumak.
- Zagadkę, której stawką będzie życie królewny - powtórzył na głos rycerz.
- Jeśli nie uda mi się odpowiedzieć, oddam ci królewnę, ale jeśli zdołam rozwiązać twoją zagadkę, dasz mi twojego konia, bo słyszę, że to zaczarowane zwierzę.
- Zgoda - szepnął rumak.
- Zgoda - powiedział Eloi z wahaniem.
- Niech się nie trwoży twoje serce, panie. Zapytaj, ile kropel wina można zmieścić w pustym kielichu.
Eloi powtórzył zagadkę pewnym głosem. Smok myślał i myślał, drapał się sępim pazurem po pokrytej zieloną łuską głowie i w końcu gdy dzień chylił się już ku zachodowi zaryzykował:
- Tysiące?
- Nie, tylko jedną! - triumfował Eloi, któremu rumak podał już prawidłową odpowiedź. - Po tej pierwszej kropli kielich nie jest już pusty!
Cały orszak wiwatował i bił brawo, a królewna rzuciła się na szyję rycerza i oznajmiła:
- Ocaliłeś mnie i od tej chwili moje życie należy do ciebie.
- Domagam się rewanżu! - zasyczał smok.
- A o co tym razem chcesz stoczyć pojedynek? - dopytywał Eloi.
- Jeśli wygram, dasz mi twojego konia. A jeśli przegram... dobrze wiesz, że jak wszystkie smoki, posiadam magiczne moce. Jeśli po raz drugi uda ci się zwyciężyć, zwrócę ci wzrok.
- Zgódź się panie! - podpowiadał rumak. - Taka okazja już się nigdy nie powtórzy! Zapytaj smoka, co takiego znika za każdym razem, gdy wymówi się jego imię.
Eloi powtórzył na głos pytanie. Smok myślał i myślał, wachlował nerwowo skrzydłami, zmierzch ustąpił miejsca bladej twarzy księżyca, księżyc jutrzence, a gdy zabłysły pierwsze promienie wschodzącego słońca smok przyznał z rezygnacją, że nie ma pojęcia co to takiego.
- Cisza! - wykrzyknął z radością Eloi... i nagle przejrzał na oczy.

Świat, który się mu ukazał, wprawił go w osłupienie. Pod zasnutym szarością niebem rozciągały się nieurodzajne pola pełne ostów, pobliskie bezlistne drzewo obsiadły złowrogie kruki. Ministrowie i kurtyzany mieli zmęczone, blade twarze o podkrążonych oczach, a król przypominał raczej stracha na wróble, niż majestatycznego monarchę. Wpatrująca się w Eloi z uwielbieniem królewna była rozczochrana, w wymiętej sukni, jej kibić wcale nie taka smukła, stopy za duże, gesty bez śladu wdzięku. Przerażony Eloi zawołał na całe gardło:
- Poczekaj, smoku, zagrajmy jeszcze raz!
- O co tym razem?
- Jeśli wygrasz, dam ci mojego konia. A jeśli przegrasz... zwrócisz mi moją ukochaną ślepotę.
- Zgoda, słucham cię.
- Co nie posiada płuc, a kona, jeśli tylko braknie mu powietrza? - podszepnął rumak, a Eloi powtórzył zagadkę głosem mocnym i twardym jak kamień. 
Smok myślał i myślał, słońce ze wschodu wzbiło się do zenitu, by później powoli opaść na zachód i gdy nadszedł wieczór, smok ogłosił, że uznaje Eloi zwycięzcą pojedynku. 
- To ogień! - oczy Eloi wypełniły się łzami i w tej samej chwili na powrót ogarnęły go ciemności. 
- Zachodnie niebo jest przecudnej urody - starym zwyczajem wyszeptał koń. Pagórki lśnią, jakby wykute z miedzi, na niebie zawisły chmury z najszlachetniejszego koralu. O jakże piękną jest Twoja narzeczona wśród tych niebiańskich skarbów! Brak mi słów, by opisać jej urok... 

W autobusie, który niemrawo zawozi nas spod opactwa na położony w głębi lądu parking, już nawet nie oglądam się wstecz na oświetlone teatralnie granitowe mury twierdzy, wolę zamknąć oczy. Kto mi opowie o Wzgórzu położonym ręką olbrzyma na linii horyzontu, oprawionym w okienne ramy zamku zdziwaczałej staruszki? O światełkach, które w tamtą sierpniową noc powolutku zapalały się w przyrośniętych do Wzgórza domkach, by zgasnąć tuż przed świtem? O spacerze po ruchomych piaskach u podnóża obronnych baszt? O mnichach śpiewających łacińskie psalmy? I jeszcze o tym skrzydlatym Rycerzu w złotej zbroi, co spogląda na ocean z iglicy opactwa, co potrafi obronić przed każdym złem? Stare wierne wspomnienia? A może Ty?