środa, 13 stycznia 2016

Tincourt Boucly: Gile.


To Mama nauczyła mnie, że każda, nawet najmniejsza żyjąca istota ma swoją właściwą nazwę i że wystarczy przejrzeć atlas motyli, wielki wolumin "Ptaki Polski" albo klucz do oznaczania drzew, żeby dostąpić zaszczytu zwracania się do niej po imieniu. Jakże uboższe jest życie, gdy firletkę poszarpaną nazywa się kwiatkiem, a kowala bezskrzydłego robakiem. Rozpoczęte przez Adama karkołomne dzieło zamykania świata w słowa nigdy się nie kończy. 

Nie po drodze zimie do Pikardii w tym roku i już powoli zaczęliśmy tracić nadzieję, że nas odwiedzą zimowi goście. Przy karmniku kotłują się zięby, rudziki, dzwońce, sikorki modre i bogatki, a po strącone na ziemię ziarenka spieszą bażanty lotem ciężkim jak moje metafory. Rosnący przed domem wiciokrzew obsiada stadko puchatych raniuszków, do pnia tulipanowca przytulają się dzięcioły - najczęściej dwa zielone, czasami jeden pstry, kowaliki spacerują po gałęziach głową w dół. Tylko ciągle brakowało gili.

Przyleciały dopiero dziś rano, jedna parka. Wyglądały na bardzo zdziwione obrotem sprawy, nie ma śniegu, kwitną pierwiosnki, a pogoda wciąż jesienna. Dwa gile to już całkiem realna nadzieja, że w końcu przyjdzie zima i wszystko wróci na swoje miejsce, że czas znów ruszy do przodu i przeminie ten trwający od trzech miesięcy listopad, że można będzie przestać czekać. Pozwólcie, że Wam przedstawię naszego zacnego gościa: Gil zwyczajny. Pyrrhula pyrrhula. 

niedziela, 10 stycznia 2016

Lipsk: Kościół Świętego Tomasza.



Choć tegoroczny grudzień zupełnie nie zimowy, kościół Świętego Tomasza i tak przypomina lodową górę. Kłuje oczy bielą ścian, jak sople sterczą szpiczaste wieżyczki, a niepojęcie stromy dach wcina się w niebo lśniącą granią. Sklepienie tka się nad głową niczym kryształki płatków śniegu.

Trzeba było ocieplić chłód murów aksamitem kantat, draperiami fug, wymościć dźwiękami gniazdo wśród metalicznych słów i mrożących spojrzeń, więc spisywał bez wytchnienia czarnymi łzami nut brzmiące w myślach troski, namiętności, modlitwy. 27 lat w Lipsku, trzysta kantat, cztery Pasje, Magnificat D-dur, trzy oratoria*, wielka Msza h-moll, niezliczone utwory na organy, Sztuka Fugi, Wariacje Goldbergowskie. I jeszcze sześć partit na instrument klawiszowy, za które przyszłam dziś podziękować.

Telemann za nic w świecie nie chciał tej posady. Być kantorem w Lipsku to żaden prestiż, nie rozumiał, że nie o to w życiu chodzi. Żebra kościoła jak szkielet wielkiej ryby, trzeba nieść wiadomość, że jest jakieś "Poza", ta muzyka jest tego świadectwem, uchyla drzwi. Ciebie też może ocalić, otwórz uszy mieszkańcu Niniwy.

Na wmurowanej w posadzkę prezbiterium nagrobnej płycie litery nazwiska jak cztery nuty tulące się do siebie na klawiaturze w ostatniej niedokończonej fudze: BACH.


* Fallt mit Danken, fallt mit Loben - początek IV kantaty z Oratorium na Boże Narodzenie.

Padnijcie na kolana z dziękczynieniem, z uwielbieniem,
Przed tronem łaski Najwyższego!
Syn Boga 
Chce stać się
Zbawcą i Odkupicielem świata,
Syn Boga 
Zdusi gniew i furię wroga.

środa, 6 stycznia 2016

Ballada o trzech królach.

Nasza domowa stajenka z figurkami z benedyktyńskiego opactwa w Jouarre. 

Tajemnicę przesypując w sobie
jak w zamkniętej kadzi ziarno,
jechali trzej królowie
przez ziemię rudą i skwarną.
Wielbłąd kołysał jak maszt,
a piasek podobny do wody;
i myślał król: "Jestem młody,
a nie minął mnie wielki czas.
I zobaczę w purpurze rubinów
ogień, siły magiczny blask;
może stanę się mocniejszy od czynów
przez ten jeden, jedyny raz".
Tygrys prężył siłę jak wąż,
mięśnie w puchu grały jak harfa.
Na tygrysie jechał drugi mąż,
siwą grzywę w zamyśleniu szarpał.
"Teraz - myślał - po latach tylu,
gdy zobaczę, jak płomienie cudu drżą,
moje czary skarbów mi uchylą,
moje wróżby nabiegną krwią.
Ziemia pełna jak złoty orzech,
pęknie na niej skorupy głaz,
usta jaskiń diamentowych otworzy
przez ten jeden, jedyny raz."
Trzeci król na rybie
wielkiej jak wyspa jechał
przez stepy podobne szybie
błękitnej pod wiatru miechem.
Nucił: "Po latach stu
kwiat początku i końca ogień
w jedno koło związanych nut
gdy zobaczę, sam się stanę Bogiem.
W suche liście moich ciemnych ksiąg
spłynie mądrość odwiecznych gwiazd
i osiądzie w misie moich rąk
przez ten jeden, jedyny raz".
A w pałacach na lądach zielonych,
co jak sukno wzburzonej fali,
mieli króle trzej błękitne dzwony,
w których serca swe na co dzień chowali.
A tak śpiesznie biegli, że w pośpiechu
wzięli tylko myśli pełne grzechu.
Więc uklękli trzej królowie zadziwieni,
jak trzy słupy złocistego pyłu,
nie widząc, że się serca trzy po ziemi
wlokły z nimi jak psy smutne z tyłu.
I spojrzeli nagle wszyscy trzej,
gdzie dzieciątko jak kropla światła,
i ujrzeli, jak w pękniętych zwierciadłach,
w sobie - czarny, huczący lej.
I poczuli nagle serca trzy,
co jak pięści stężały od żalu.
Więc już w wielkim pokoju wracali,
kołysani przez zwierzęta jak przez sny.
Wielbłąd z wolna huśtał jak maszt,
tygrys cicho jak morze mruczał,
ryba smugą powietrza szła.
I płynęło, i szumiało w nich jak ruczaj.
Powracali, pośpieszali z wysokości
trzej królowie nauczeni miłości.

Krzysztof Kamil Baczyński
9.03.1944