wtorek, 29 września 2015

Arles


"Miasto, które nie jest z kamienia, ale z ciała", tak pisał o Tobie Poeta.
Przygwożdżone do brzegu Rodanu ciężarem historii.
Z zaśniedziałą koroną rzymskiego amfiteatru  na strapionej głowie.
Strzegące z rezygnacją wszystkich potłuczonych rzeźb i obalonych kolumn, wzruszających dowodów minionej urody.
Sennnie przymykające okiennice, zmęczone namiętnością.
Kłębku ulic tulących się do siebie w strachu przed wiatrem.
Łagodności spłowiałych pasteli.
Labiryncie szaleństwa rudego malarza z Północy.
Przezroczystości nieba rozciągniętego między gałęziami platanów.
Deszczu spadający z suszącego się w oknach prania.
Błagalne skamlenie kotów u zamkniętych drzwi.
Gwieździste przepaście podwórek.
Przyprószona złotym kurzem iluminowana księgo.

Do Ciebie ta litania dziękczynna, miasto łaskawe.
Twoje imię jak gruchanie gołębia.
Jak pocałunek.

Arles.


niedziela, 27 września 2015

Bourges: Graffiti


Żeby spojrzeć na szumiący wiatrem las przypór katedry w Bourges ze szczytu północnej wieży trzeba się wspiąć na 396 stopni. Światło wpadające przez malutkie okienka lśni na wypolerowanych tysiącem stóp schodach i wydobywa z mroku kolejne historie, te bardziej intymne. Wszędzie znaki, bo przecież graffiti jest stare, jak ludzka potrzeba posiadania i znaczenia terytorium. 

Historia mocnych dłoni trzymających młot, dni spędzonych pod ziemią i strużek potu na skroniach spisana jest znakami ciosających kamienie na budowę katedry - najczęściej są to pojedyncze litery czy symbole pozwalające na obliczenie uczciwej zapłaty za pracę. Nawet przez myśl im nie przeszło, że mogliby się upominać o nieśmiertelność własnego imienia. 

Później zaczynają pojawiać się daty i nazwiska. Wydrapane nożem w kamieniu pragną desperacko wpisać się w trwanie katedry, tu byłem, zostawiłem mój tatuaż na jej kamiennej skórze. Belenfant, "piękne dziecko", 19 stycznia 1807, XIX-wieczne pismo o szeryfowym kroju, nikt już dzisiaj nie używa takiej kaligrafii. 


Kim był sierżant Richey z Ohio, który wdrapał się na wieżę trzy tygodnie przed zakończeniem Wielkiej Wojny? Jaka jest jego historia wykuta bagnetem? Linia frontu nigdy zbytnio nie zbliżyła się do Bourges, ale stacjonowało tu sześć tysięcy amerykańskich żołnierzy "Central Record Office", którzy zajmowali się wojenną dokumentacją. Czy udało się Richey powrócić do rodzinnej krainy Wielkich Jezior? Czy oszczędziła go podążająca za Wojną plaga hiszpanki? Za co powinniśmy mu dziękować? 


Nowsze napisy stopniowo zacierają historie sprzed wieków, coraz więcej inskrypcji bazgranych markerem, chylą się na wszystkie strony niezgrabne litery pokolenia klawiatury. Kolejne wycieczki szkolne, dozgonne miłości, fascnacje okultyzmem, frustracje.

A katedra? Znosi to wszystko cierpliwie, nie osądza, nie złości się za wandalizm. Dobrze wie, że nikt nie zdoła jej sobie przywłaszczyć, że należy do wszystkich. Jak blask słońca, lot sokoła pod bezchmurnym niebem, gracja gestu tancerki. Jak nadzieja na zapisaną w pięknie nieśmiertelność. 


czwartek, 24 września 2015

Prowansja


Historii miłosnej z tego nie będzie, to po prostu kwestia zawiedzionego zaufania. 

Obiecałaś żółcie bardziej oślepiające, niż słońce i niebieski prawdziwszy, niż niebo. Obiecałaś kamienne uliczki pnące się do światła, złote powietrze pachnące lawendą i tymiankiem. Obiecałaś wrześniowe okruchy lata, oliwki popijane rosé na tarasie gwarnych restauracji. Tak bardzo chciałam Cię zobaczyć oczami Herberta, Van Gogha, Matisse'a... ale dla mnie nie chciało Ci się być piękną. Zapowiadało się romantycznie, zapaliłaś na mój przyjazd czarne świece cyprysów wzdłuż drogi, lecz później dałaś mi już tylko mdłe, białe niebo, beznadziejnie niefotogeniczne. 

Najbardziej nie mogę Ci wybaczyć tego wiatru, z którym walczyłam jak z pułkiem husarii i który nieustannie próbował mnie wypchnąć na północ, tam, skąd przyjechałam, jakbym była jakimś wrogim najeźdźcą. Naprawdę nie miało to nic wspólnego z gościnnością, bez kurtuazji chciałaś mnie wyrzucić za próg. Biczowanie piaskiem, ciągnięcie za włosy, żadnej czułości. 

Już się nie tłumacz, że Camargue to nie u Ciebie, na przewodniku czarno na białym wypisane Twoje imię. Może wybrałam zły moment na odwiedziny, może trafiłam w sam środek jakiejś rodzinnej kłótni? To by wyjaśniało te deszczowe dni żalu i szarego smutku, które nastały, gdy ucichła już furia wiatru... Jak Cię pocieszyć? Uśmiechnij się do mnie choć raz, chociaż do zdjęcia...

Dlaczego nam się nie udało, Prowansjo, dlaczego? Smukłe szyje flamingów jak znaki zapytania.  

wtorek, 22 września 2015

Bourges: Witraże



Na początku było Słowo, miecz obosieczny.
Koniec z romańskim bestiarium, hybrydami, walką dobra ze złem. Nowa katedra ma opowiadać historie, cała stać się nieśmiertelną wiadomością dla pokoleń, ma głosić Słowo wcielone każdym kamieniem, proporcjami budowli, położeniem w przestrzeni. 

A potem stało się światło.
Mistrzowie witrażu usidlili je w kolorowych szkiełkach, zamknęli w obrysach twarzy, dłoni, draperii. Jest rok 1209, nawa katedry ciągle jeszcze jest romańska, ale już ukończono gotyckie prezbiterium. Dziesięć witraży prowadzi wiernych za rękę od Proroków do Apokalipsy. 

Czas pojawił się jako ostatni.
Astronomiczny zegar z XV w. wciąż wydzwania kwadranse w nawie bocznej, przypomina z uporem, że pora ruszyć w dalszą drogę. A tu trzeba jeszcze tylu godzin, dni, może życia całego by nadziwić się gracji choćby jednego pióra z anielskiego skrzydła. Za dużo piękna dla ściśniętego serca, zbyt wielki ten niezasłużony dar. Rubiny i szafiry toczą się po policzkach. 



niedziela, 20 września 2015

Bourges: Katedra Świętego Szczepana


Bourges w deszczu kilka minut przed północą, stukot kółek walizek niesie się echem po mokrym bruku. Trudno odgadnąć miasto za zamkniętymi okiennicami hotelowego pokoju. Dopiero rano gdy głos dzwonów spływa kaskadami po dachach okazuje się, że katedra jest na wyciągnięcie ręki, kilka ulic dalej, kryje w cieniu przed wschodzącym słońcem rozgrywający się od ośmiuset lat na zachodniej fasadzie Sąd Ostateczny. Pierwszy raz czytałam o niej już pewno z piętnaście lat temu: pięć naw bez transeptu, dwupoziomowe prezbiterium, las pinakli, witraże z początku XIII wieku. Piętnaście lat - sporo czasu, by rozrosnąć się w wyobraźni i z każdym obejrzanym zdjęciem coraz większe ryzyko, że rzeczywistość nie dorówna katedrze utkanej z myśli.


Wieje niemiłosiernie, pochowali się turyści. Katedra kurczowo trzyma się maleńkiego placyku, jak jakaś fantastyczna ważka na długich nogach przypór. Drzwi od południowej strony są szeroko otwarte, wiem, że jest tam romański portal zachowany ze stojącej tu wcześniej budowli, ale przecież pierwsze spotkanie musi się odbyć zgodnie z ceremoniałem, twarzą w twarz.

Do zachodniej fasady prowadzi kilka schodów, trzeba jeszcze tylko pchnąć olbrzymie drzwi, lecz gest zastyga w pół drogi, waha się dłoń nim czule dotknie rzeźbionego drewna. To właśnie w tej chwili radość przechyla się na stronę melancholii. Już nigdy nie będzie można spotkać tej katedry po raz pierwszy.

piątek, 4 września 2015

(...)

Wisława Szymborska 

Jacyś ludzie


Jacyś ludzie w ucieczce przed jakimiś ludźmi.
W jakimś kraju pod słońcem
i niektórymi chmurami.

Zostawiają za sobą jakieś swoje wszystko,
obsiane pola, jakieś kury, psy,
lusterka, w których właśnie przegląda się ogień.

Mają na plecach dzbanki i tobołki,
im bardziej puste, tym z dnia na dzień cięższe.

Odbywa się po cichu czyjeś ustawanie,
a w zgiełku czyjeś komuś chleba wydzieranie
i czyjeś martwym dzieckiem potrząsanie.

Przed nimi jakaś wciąż nie tędy droga,
nie ten, co trzeba most
nad rzeką dziwnie różową.
Dokoła jakieś strzały, raz bliżej, raz dalej,
w górze samolot trochę kołujący.

Przydałaby się jakaś niewidzialność,
jakaś bura kamienność,
a jeszcze lepiej niebyłość
na pewien krótki czas albo i długi.

Coś jeszcze się wydarzy, tylko gdzie i co.
Ktoś wyjdzie im naprzeciw, tylko kiedy, kto,
w ilu postaciach i w jakich zamiarach.
Jeśli będzie miał wybór,
może nie zechce być wrogiem
i pozostawi ich przy jakimś życiu.


czwartek, 3 września 2015

Saint Quentin: Ave Verum


Przez dwa lata Saint Quentin było miastem-widmem. Wielka Wojna zdusiła go w stalowych szponach i w marcu 1917 r. wycisnęła zeń ostatniego mieszkańca. Gdy w końcu ucichł tępy jazgot pocisków i zimowe noce kładły się na ruinach miasta głuchym aksamitem czerni, wracali pod górę do zburzonych domów, splądrowanych fabryk, wysadzonych mostów. Jak latarnia morska ze szczytu wskazywała im drogę gotycka bazylika świętego Kwintyna: z przewróconą iglicą, dziurą w dachu, z wybitymi oknami. Ciągle biło w niej serce miasta.

Najbardziej ucierpiały drewniane stalle w prezbiterium, prawdę mówiąc nie było już co ratować. Tak więc odbijali od wapiennych murów deska po desce i nagle ukazał się im ten list z innego świata, tak bardzo potrzebne przesłanie od XV-wiecznych kanoników.

Ave verum corpus, bądź pozdrowione Prawdziwe Ciało, (...) bądź nam przedsmakiem w śmierci próbie. Dziesięcioletni Josquin des Prés wraz z Jeanem Mouton i innymi chórzystami odszyfrowuje w Saint Quentin kwadratowe nuty, kamienne bloki budujące bazylikę z dźwięków. Jeszcze przyjdzie czas na nuty okrągłe, jak krople wody w kaskadach emocji romantyków, na strojne koronki klasycyzmu, ciernie XX wieku. Na razie Josquin des Prés uczy się jak być architektem boskiego światła.

Ci, którzy przetrwali próbę śmierci, odbudują bazylikę. Będzie miała całkiem nową iglicę z lat '80, naprawioną więźbę dachu, oba transepty zostaną zręcznie połatane. I kiedy przemierzysz już cały labirynt, zdziwisz się, że kolumy aż tak bardzo odchylają się od pionu i pozwolisz zawirować rozecie z północnego ramienia transeptu, wejdź na chwilę do prezbiterium. Zapisana na pięciolinii czarną farbą wiadomość, że istnieją budowle trwalsze, niż te z kamienia, jest również dla ciebie.  


PS. Może brzmiało to tak? Z podziękowaniami dla Chłopca na Rowerze.

3.

wtorek, 1 września 2015

Beaurain: Kościół - forteca


Malutki Thierache należy do tych regionów, które są zaznaczone na geopolitycznej mapie ręką sadystycznego bóstwa nieznającego litości dla życia toczącego się w rytmie żniw, wypasów bydła i dojrzewania serów. Tuż na wschód od Ardenów, na drodze do Reims i Paryża, przecięty przez dwie senne rzeki – Sambre i Oise, od zarania historii Thierache znosił również nieustanny przepływ prądów ludzich, potopy wrogich armii, powodzie krwi. Kolejne plagi nosiły imiona rzymskich wodzów, rogatych Wikingów, Anglików w czasie Wojny Stuletniej, przeróżnych książąt nawróconych na coraz to nowsze religie. W XVII w. apokalipsa w Thierache miała ogorzałą słońcem twarz hiszpańskiego jeźdźca niosącego pochodnie obracające w popiół drewniane chaty i spichlerze pełne pszenicy. Murowane kościoły były jedynymi budynkami będącymi w stanie oprzeć się ogniu, więc stopniowo zaczęto przemienieniać je w fortece. Nie po raz ostatni religia i wojna splotły się ze sobą w trudny do rozsupłania węzeł. Do części przeznaczonej na modlitwę dobudowywano wieże godne obronnych warowni, nierzadko wielopiętrowe, mogące pomieścić mieszkańców całej wsi. Ta w Beaurain jest nawet wyposażona w kominki, na wypadek, gdyby świat skończył się w zimie. Nie zapominano o prześwitach dla strzelców, galeryjkach dla strażników, ukrytych przejściach i wieżach obserwacyjnych. W XVI i XVII wieku w Thierache powstało ponad 70 kościołów – twierdz, pancernych schronów z wypalanych bezpośrednio na placu budowy cegieł. Nikt nie mówił o stresie pourazowym, nie było kolorowych pigułek nasennych ani uspokajających. XVII-wieczny rolnik z Thierache radził sobie z lękiem, jak potrafił: szukając przez modlitwę oparcia w niewidzialnym i wznosząc widoczne z daleka fortece. Gładząc dłonią nagrzane sierpniowym słońcem czerwone ściany kościoła w Beaurain można dotknąć tego pulsującego zwierzęcego strachu wcielonego w każdą cegłę, mierzonego grubością murów. 

Zaiste nieocenionym dobrem jest sen, który nie nasłuchuje sygnału nocnej straży, przerywany nie zbrojnymi, lecz jedynie śmiesznie małymi konfliktami wewnętrznej natury. Historia okazała się dla nas łaskawa, nie postrzegamy architektury w kategoriach schronów, nie obmyślamy w popłochu najkrótszych dróg, nasza śmierć nikomu do niczego nie jest potrzebna.